Wodospady Iguazu to chyba jedno z najslynniejszych miejsc w calej Ameryce Lacinskiej. Umiejscowione na granicy Argentyny z Brazylia od lat stanowia jedna z najwazniejszych atrakcji turystycznych po tej stronie swiata. Po licznych rozmowach z wieloma poznanymi podroznikami zdecydowalismy sie je zobaczyc od strony argentynskiej i nie zalujemy. Jak juz wczesniej wspomnielismy baza wypadowa, by tam sie dostac, byla dla nas miejscowosc Posadas, gdzie udalo nam sie zamieszkac u wspanialej rodzinki. Doradzili oni nam by wyruszyc do Iguazu w nocy tak, by zjawic sie przed wejsciem do parku na chwile przed jego otwarciem o 8:00 i wrocic po jego zwiedzeniu tego samego wieczoru. W ten oto sposob ominal nas problem znalezienia taniego miejsca do spania czy dzwigania ciezkiego namiotu.
Wyruszylismy w nocy ok. 12.00 autobusem z terminalu w Posadas. Bilety, gdy sie je kupilo od razu w obie strony, kosztowaly 160 peso/komplet/os. W miejscowosci Puerto Iguazu wyladowalismy ok 7:00 i z tamtejszego terminalu udalismy sie autobusem do samego parku (bilet w dwie strony 70 peso/os.). Jak juz wspomnielismy, kasy parku sa otwierane o 8:00, bylismy tam wiec krotko przed czasem i nie stojac w zbyt dlugiej kolejce, za 180 peso/os nabylismy wejsciowki, poczym szybkim krokiem udalismy sie w kierunku stacji kolejki tak, by sie do niej na pewno zmiescic. Udalismy sie jak wszyscy pasazerowie do ostatniej stacji "Garganta del Diablo". Jesli mamy cos doradzic to pewnie lepsza opcja, z perspektywy czasu, bylo by wysiasc stacje wczesniej, gdyz nikt tam z pierwszej kolejki nie wysiadl co oznacza ze moznaby zwiedzac tamtejsze wodospady samemu. My, by uniknac tlumow turystow, wymyslelismy inny sposob i po prostu zrobilismy sobie piknik na jednej z malowniczo usytuowanych lawek i kiedy zauwazylismy, ze turysci zaczynaja juz wracac z tego punktu widokowego, a nie przybyla jeszcze druga kolejka, ruszylismy w kierunku "gardla diabla". Ludzi oczywiscie nadal bylo tam sporo, ale kiedy po jakims czasie dojechala kolejna grupa wiedzielismy, ze dosc dobrze sobie to wykombinowalismy i dzieki temu mamy kilka zdjec bez grubej amerykanki czy japonczyka z mega wielgasnym aparatem w tle. Pogoda na ta chwile nam mniej wiecej dopisywala, to znaczy niebo wprawdzie bylo troche zachmurzone, ale nie padalo. Deszczu bowiem obawialismy sie najbardziej, gdyz prognozy pogody, jakie ogladalismy z rodzinka w Posadas, przewidywaly silne deszcze przez najblizsze kilka dni w tym regionie. Po zrobieniu pierdzirljarda (duzo) zdjec z "Garganta del Diablo" ruszylismy spowrotem w kierunku kolejki po drodze obserwujac leniwie wygrzewajacego sie aligatora i olbrzymie amazonskie ryby plywajace zaraz przy powierzchni wody. Argentynczycy tak fajnie wytyczyli pomostowe sciezki w parku, ze w ogole nie ingeruja one w przyrode i swietnie sie w nia wtapiaja. Kolejna dosc nietypowa sprawa to chmary roznorodnych motyli fruwajacych po parku, czesto takze obsiadajace turystow.
Kolejny przystanek kolejki i do wyboru ma sie dwa szlaki. My najpierw ruszylismy tym gornym, skad rozposcieraja sie cudowne widoki sponad wodospadow w kierunku strony brazylijskiej, by potem wrocic i udac sie szlakiem dolnym, z ktorego podziwia sie wodospady, ponad ktorymi bylo sie przed chwila. Po drodze natknelismy sie na gromade malp buszujacych w koronach drzew oraz dosc spora rodzine coatis. Ne te ostatnie trzeba szczegolnie uwazac, gdyz potrafia byc naprawde niebezpieczne i pogryzly juz nie jednego turyste, o czym przypominaja liczne znaki rozmieszczone po calym parku. Tak naprawde nie sposob opisac caly zwierzyniec, na ktory natrafilismy wloczac sie po Iguazu, bo bylo tego naprawde sporo, co nas pozytywnie zaskoczylo zwazajac na fakt, jak bardzo turystyczne jest to miejsce. Dla tych co sie boja insektow polecamy szczegolnie zdjecie kapelusza jednej amerykanki, ktora uprzejmie poinfarmowalismy, ze ma robaczka na glowie :)
Wloczylismy sie po parku az do 16:30, z czego ostatnie 2 godziny w deszczu, ktory pod koniec zmienil sie w potezna tropikalna ulewe, ktora przemoczyla nas do suchej nitki. Nie byloby to moze duzym problemem w tym klimacie, gdyby nie fakt, ze nie mielismy ze soba ciuchow na przebranie, a kretynscy kierowcy autobusow podkrecili klimatyzacje na zamrazanie. Spowrotem w Posadas wyladowalismy ok. 22:30 i jednym z ostatnich miejskich autobusow, przemarznieci w tropikach, udalismy sie do naszych gospodarzy, gdzie po cieplej herbatce i goracym prysznicu szybko doszlismy do siebie.
Wyruszylismy w nocy ok. 12.00 autobusem z terminalu w Posadas. Bilety, gdy sie je kupilo od razu w obie strony, kosztowaly 160 peso/komplet/os. W miejscowosci Puerto Iguazu wyladowalismy ok 7:00 i z tamtejszego terminalu udalismy sie autobusem do samego parku (bilet w dwie strony 70 peso/os.). Jak juz wspomnielismy, kasy parku sa otwierane o 8:00, bylismy tam wiec krotko przed czasem i nie stojac w zbyt dlugiej kolejce, za 180 peso/os nabylismy wejsciowki, poczym szybkim krokiem udalismy sie w kierunku stacji kolejki tak, by sie do niej na pewno zmiescic. Udalismy sie jak wszyscy pasazerowie do ostatniej stacji "Garganta del Diablo". Jesli mamy cos doradzic to pewnie lepsza opcja, z perspektywy czasu, bylo by wysiasc stacje wczesniej, gdyz nikt tam z pierwszej kolejki nie wysiadl co oznacza ze moznaby zwiedzac tamtejsze wodospady samemu. My, by uniknac tlumow turystow, wymyslelismy inny sposob i po prostu zrobilismy sobie piknik na jednej z malowniczo usytuowanych lawek i kiedy zauwazylismy, ze turysci zaczynaja juz wracac z tego punktu widokowego, a nie przybyla jeszcze druga kolejka, ruszylismy w kierunku "gardla diabla". Ludzi oczywiscie nadal bylo tam sporo, ale kiedy po jakims czasie dojechala kolejna grupa wiedzielismy, ze dosc dobrze sobie to wykombinowalismy i dzieki temu mamy kilka zdjec bez grubej amerykanki czy japonczyka z mega wielgasnym aparatem w tle. Pogoda na ta chwile nam mniej wiecej dopisywala, to znaczy niebo wprawdzie bylo troche zachmurzone, ale nie padalo. Deszczu bowiem obawialismy sie najbardziej, gdyz prognozy pogody, jakie ogladalismy z rodzinka w Posadas, przewidywaly silne deszcze przez najblizsze kilka dni w tym regionie. Po zrobieniu pierdzirljarda (duzo) zdjec z "Garganta del Diablo" ruszylismy spowrotem w kierunku kolejki po drodze obserwujac leniwie wygrzewajacego sie aligatora i olbrzymie amazonskie ryby plywajace zaraz przy powierzchni wody. Argentynczycy tak fajnie wytyczyli pomostowe sciezki w parku, ze w ogole nie ingeruja one w przyrode i swietnie sie w nia wtapiaja. Kolejna dosc nietypowa sprawa to chmary roznorodnych motyli fruwajacych po parku, czesto takze obsiadajace turystow.
Kolejny przystanek kolejki i do wyboru ma sie dwa szlaki. My najpierw ruszylismy tym gornym, skad rozposcieraja sie cudowne widoki sponad wodospadow w kierunku strony brazylijskiej, by potem wrocic i udac sie szlakiem dolnym, z ktorego podziwia sie wodospady, ponad ktorymi bylo sie przed chwila. Po drodze natknelismy sie na gromade malp buszujacych w koronach drzew oraz dosc spora rodzine coatis. Ne te ostatnie trzeba szczegolnie uwazac, gdyz potrafia byc naprawde niebezpieczne i pogryzly juz nie jednego turyste, o czym przypominaja liczne znaki rozmieszczone po calym parku. Tak naprawde nie sposob opisac caly zwierzyniec, na ktory natrafilismy wloczac sie po Iguazu, bo bylo tego naprawde sporo, co nas pozytywnie zaskoczylo zwazajac na fakt, jak bardzo turystyczne jest to miejsce. Dla tych co sie boja insektow polecamy szczegolnie zdjecie kapelusza jednej amerykanki, ktora uprzejmie poinfarmowalismy, ze ma robaczka na glowie :)
Wloczylismy sie po parku az do 16:30, z czego ostatnie 2 godziny w deszczu, ktory pod koniec zmienil sie w potezna tropikalna ulewe, ktora przemoczyla nas do suchej nitki. Nie byloby to moze duzym problemem w tym klimacie, gdyby nie fakt, ze nie mielismy ze soba ciuchow na przebranie, a kretynscy kierowcy autobusow podkrecili klimatyzacje na zamrazanie. Spowrotem w Posadas wyladowalismy ok. 22:30 i jednym z ostatnich miejskich autobusow, przemarznieci w tropikach, udalismy sie do naszych gospodarzy, gdzie po cieplej herbatce i goracym prysznicu szybko doszlismy do siebie.