Wylot z Poznania opoznil sie 30 minut, poniewaz opryskiwano samolot,
nie mamy pojecia czym i w jakim celu. Na szczescie opoznienie w zaden
sposob nam nie przeszkadzalo, bo mielismy kilka godzin rezerwy. Lot
przebiegl spokojnie. Po wyladowaniu na lotnisku w Stansted musielismy
znalezc stanowisko EasyBus (jakby ktos potrzebowal to stanowisko nr 11).
Jest to najtanszy sposob na przedostanie sie do miasta (nas wynioslo to
po 5,90 funta od osoby). Autobus nas troche zaskoczyl, bo jest to
zwykly pomaranczowy busik, a nie autobus, jak oczekiwalismy. Po okolo
godzinie bylismy juz w centrum Londynu i wysiedlismy na ulicy Baker st.
skad na piechote przemiescilismy sie do drugiego autobusu, ktory mial
nas zawiezc na lotnisko Gatewick. Od Baker st. do drugiego busa na ul.
Lilly Road (przystanek BB) bylo okolo dwoch godzin na piechote (z
plecakami 15kg, 7kg i 5 kg). Po drodze jest Hyde Park, gdzie
zatrzymalismy sie na pyszne kanapki, jeszcze z polskim miesiwem. Na
drugiego busa czekalismy bardzo dlugo, bo ten, co mial byc na
zarezerwowana godzine, po prostu nie przyjechal. Na szczescie EasyBus
daje mozliwoscwsiadania do busow, ktore przyjezdzaja godzine przed lub
po, pod warunkiem, ze jest miejsce. Posileni ryba z frytkami u
pobliskiego turasa, troszke przemarzniecie, w koncu dostajemy sie na
Gatewick (bilet 2 funty od osoby). Oczywiscie nie bylismy pewni, z
ktorego terminalu lecimy, ale Macieja przeczucie, ze Southern, okazalo
sie trafne. Teraz tylko marne 12 godzin nocowania w poczekalni na
pufach, otuleni w spiworek. O 5 rano pobudka. Mielismy troche stracha,
gdyz nie mielismy check-in online, bo na stronach Thomas Cook
(przewoznika), nie bylo opisane dokladnie z jakim bagazem mozemy leciec.
Wydawalo nam sie , ze kazdy moze miec 15 kg + 5 kg bagazu podrecznego,
co okazalo sie nieprawda. Tak naprawde u tego przewoznika trzeba placic
za wszystko - 10 funtow miejsce w samolocie, 10 funtow obiad, 23 funty
20kg bagazu. Na poczatku wydawalo nam sie, ze bez sensu placilismy za
20kg bagaz, ale okazalo sie, ze trafilismy akurat. Wprawdzie gosc cos
krecil nosem zeby odprawic nam 2 plecaki, ktore w sumie wazyly 20kg, ale
jakos to zalatwilismy. Cala kombinacja z bagazem troche trwala, gdyz
jak wspominalismy mozna miec tylko 5kg bagazu podrecznego. Z pomoca
przyszla waga, ukryta gdzies w tyle lotniska, dzieki ktorej jakos
rozplanowalismy dobytek i zostalismy z plecakiem i szmaciana torba na
zakupy. Na lotnisku wyplacilismy tez kase z bankomatu, ktora bedziemy
potrzebowac na Kubie. Kiedy wesolo udalismy sie na odprawe okazalo sie,
ze w bagazu podrecznym mamy flaszke orzechowki, ktora miala byc
prezentem dla Paco, naszego pierwszego hosta w Cancun.Glupie przepisy
pozwalaja przewiezc w 100ml buteleczkach kazda ilosc plynu ale nie razem
w jednej oryginalnej 500ml flaszce. Tak wiec za ostatnie drobne funty
kupilismy 2 buteleczki 100ml i przelalismy orzechowke. Po poznansku
oczywiscie nic nie moglo sie zmarnowac wiec pozostale 300ml wypilismy
przed wejsciem na odprawe. Zrobilo sie wesolo, tymbardziej ze na zula
dorwalismy sie do McDonaldowego darmowego internetu, jedynego na
lotnisku, nic nie kupujac tylko siedzac przed samym wejsciem, tak zeby
jeszcze lapalo zasieg. Olka probowala dzwonic ze Skypa do rodzicow ale
zasieg byl za slaby, mimo ze bez skapy wlazla do srodka szukajac zasiegu
jak saper miny (patrz zdjecie z pania z mopem). Zrobilo sie tak wesolo, ze niemal spierdzielil nam
samolot. W ostatniej chwili z wielkimi bananami na twarzach wbieglismy
na poklad naszego Airbusa, ku uciesze zalogi.
Lot byl spokojny,
chodz w ciagu 11 godzin lotu zatrzeslo ze 2 razy. Sam samolot troche,
delikatnie mowiac, zuzyty i ciasny. Ale czego oczeliwac za 200 funtow za
podroz do Meksyku... Nasz zajebisty obiad okazal sie byc w rozmiarze
dzieciecym. Anglik siedzacy obok nas skwitowal to zdaniem: W zyciu nie
widzialem tak malych kielbasek. Byla to rynienka 10cm na 5cm wypelniopna
lyzka zemniakow i dwiema parowkami o dlugosci 5cm. Swietna sprawa dla
dwoch juz wyglodnialych i zmeczonych polakow na ktorych czeka jeszcze
ponad polowa drogi. Ale dali pozniej dwie male buleczki wielkosci pilki
do ping-ponga i jakos dalismy rade przezyc. Nieoceniony okazal sie nas
angielski wspoltowarzysz podrozy, bo okazalo sie, ze przed laty, zrobil
dokladnie to samo, co my planujemy zrobic, wiec dal nam pare cennych
wskazowek. Tylek uratowal nam takze podczas wypelniania karty
migracyjnej, bo trzeba bylo podac dokladny adres pobytu w Meksyku,
ktorego oczywiscie nie mielismy. Anglik podal nam adres swojego hotelu i
z malym klockiem w gaciach udalo sie. Jestesmy w Cancun...
|
Hyde Park |
|
Hyde Park |
|
szybka akcja "orzechowka" - lotnisko Gatewick |
|
kradziej internetu w McDonaldzie |
|
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń