wtorek, 29 stycznia 2013

Londyn

Wylot z Poznania opoznil sie 30 minut, poniewaz opryskiwano samolot, nie mamy pojecia czym i w jakim celu. Na szczescie opoznienie w zaden sposob nam nie przeszkadzalo, bo mielismy kilka godzin rezerwy. Lot przebiegl spokojnie. Po wyladowaniu na lotnisku w Stansted musielismy znalezc stanowisko EasyBus (jakby ktos potrzebowal to stanowisko nr 11). Jest to najtanszy sposob na przedostanie sie do miasta (nas wynioslo to po 5,90 funta od osoby). Autobus nas troche zaskoczyl, bo jest to zwykly pomaranczowy busik, a nie autobus, jak oczekiwalismy. Po okolo godzinie bylismy juz w centrum Londynu i wysiedlismy na ulicy Baker st. skad na piechote przemiescilismy sie do drugiego autobusu, ktory mial nas zawiezc na lotnisko Gatewick. Od Baker st. do drugiego busa na ul. Lilly Road (przystanek BB) bylo okolo dwoch godzin na piechote (z plecakami 15kg, 7kg i 5 kg). Po drodze jest Hyde Park, gdzie zatrzymalismy sie na pyszne kanapki, jeszcze z polskim miesiwem. Na drugiego busa czekalismy bardzo dlugo, bo ten, co mial byc na zarezerwowana godzine, po prostu nie przyjechal. Na szczescie EasyBus daje mozliwoscwsiadania do busow, ktore przyjezdzaja godzine przed lub po, pod warunkiem, ze jest miejsce. Posileni ryba z frytkami u pobliskiego turasa, troszke przemarzniecie, w koncu dostajemy sie na Gatewick (bilet 2 funty od osoby). Oczywiscie nie bylismy pewni, z ktorego terminalu lecimy, ale Macieja przeczucie, ze Southern, okazalo sie trafne. Teraz tylko marne 12 godzin nocowania w poczekalni na pufach, otuleni w spiworek. O 5 rano pobudka. Mielismy troche stracha, gdyz nie mielismy check-in online, bo na stronach Thomas Cook (przewoznika), nie bylo opisane dokladnie z jakim bagazem mozemy leciec. Wydawalo nam sie , ze kazdy moze miec 15 kg + 5 kg bagazu podrecznego, co okazalo sie nieprawda. Tak naprawde u tego przewoznika trzeba placic za wszystko - 10 funtow miejsce w samolocie, 10 funtow obiad, 23 funty 20kg bagazu. Na poczatku wydawalo nam sie, ze bez sensu placilismy za 20kg bagaz, ale okazalo sie, ze trafilismy akurat. Wprawdzie gosc cos krecil nosem zeby odprawic nam 2 plecaki, ktore w sumie wazyly 20kg, ale jakos to zalatwilismy. Cala kombinacja z bagazem troche trwala, gdyz jak wspominalismy mozna miec tylko 5kg bagazu podrecznego. Z pomoca przyszla waga, ukryta gdzies w tyle lotniska, dzieki ktorej jakos rozplanowalismy dobytek i zostalismy z plecakiem i szmaciana torba na zakupy.  Na lotnisku wyplacilismy tez kase z bankomatu, ktora bedziemy potrzebowac na Kubie. Kiedy wesolo udalismy sie na odprawe okazalo sie, ze w bagazu podrecznym mamy flaszke orzechowki, ktora miala byc prezentem dla Paco, naszego pierwszego hosta w Cancun.Glupie przepisy pozwalaja przewiezc w 100ml buteleczkach kazda ilosc plynu ale nie razem w jednej oryginalnej 500ml flaszce. Tak wiec za ostatnie drobne funty kupilismy 2 buteleczki 100ml i przelalismy orzechowke. Po poznansku oczywiscie nic nie moglo sie zmarnowac wiec pozostale 300ml wypilismy przed wejsciem na odprawe. Zrobilo sie wesolo, tymbardziej ze na zula dorwalismy sie do McDonaldowego darmowego internetu, jedynego na lotnisku, nic nie kupujac tylko siedzac przed samym wejsciem, tak zeby jeszcze lapalo zasieg. Olka probowala dzwonic ze Skypa do rodzicow ale zasieg byl za slaby, mimo ze bez skapy wlazla do srodka szukajac zasiegu jak saper miny (patrz zdjecie z pania z mopem). Zrobilo sie tak wesolo, ze niemal spierdzielil nam samolot. W ostatniej chwili z wielkimi bananami na twarzach wbieglismy na poklad naszego Airbusa, ku uciesze zalogi.
Lot byl spokojny, chodz w ciagu 11 godzin lotu zatrzeslo ze 2 razy. Sam samolot troche, delikatnie mowiac, zuzyty i ciasny. Ale czego oczeliwac za 200 funtow za podroz do Meksyku... Nasz zajebisty obiad okazal sie byc w rozmiarze dzieciecym. Anglik siedzacy obok nas skwitowal to zdaniem: W zyciu nie widzialem tak malych kielbasek. Byla to rynienka 10cm na 5cm wypelniopna lyzka zemniakow i dwiema parowkami o dlugosci 5cm. Swietna sprawa dla dwoch juz wyglodnialych i zmeczonych polakow na ktorych czeka jeszcze ponad polowa drogi. Ale dali pozniej dwie male buleczki wielkosci pilki do ping-ponga i jakos dalismy rade przezyc. Nieoceniony okazal sie nas angielski wspoltowarzysz podrozy, bo okazalo sie, ze przed laty, zrobil dokladnie to samo, co my planujemy zrobic, wiec dal nam pare cennych wskazowek. Tylek uratowal nam takze podczas wypelniania karty migracyjnej, bo trzeba bylo podac dokladny adres pobytu w Meksyku, ktorego oczywiscie nie mielismy. Anglik podal nam adres swojego hotelu i z malym klockiem w gaciach udalo sie. Jestesmy w Cancun...
Hyde Park

Hyde Park

szybka akcja "orzechowka" - lotnisko Gatewick

kradziej internetu w McDonaldzie



1 komentarz: