El Cachas to park narodowy w Ekwadorze oddalony o niecala godzine drogi autobusem od Cuenci. O miejscu tym slyszelismy od wielu znajomych i stanowilo glowny powod tego, ze w ogole zjawilismy sie w tej okolicy.
Najtanszym sposobem, by dostac sie tam, jest zlapanie autobusu jadacego z Cuenci w kierunku Guayaquil. Mozna to zrobic na glownej ulicy Avenida Las Americas w niedalekiej odleglosci od targu "Mercado Feria Libre". Troszke sie napocilismy, by zlapac w/w autobus, gdyz miejscowi co rusz raczyli nas wykluczajacymi sie informacjami. Podroznikom radzimy, by zwracali uwage na autobusy z napisem "El Cajas" jadace wolnym tempem wzdloz ulicy Las Americas obok "Feria Libre" i po prostu zatrzymanie jednego z nich.
Droga trwa okolo godzinki i kosztuje 3$/osobe. Natomiast wstep do samego parku jest darmowy. Gdy juz jechalismy w jego kierunku bylismy oczarowani widokami. Jednak na miejscu po prostu opadly nam szczeki.
Na wedrowke przygotowalismy sobie odpowiednia walowke - Olka wyczarowala z puszki tunczyka i warzyw oraz majonezu przepyszna salatke, ktora przez caly dzien zazeralismy sie razem z bulkami.
Na poczatku udalismy sie droga w lewo i niezbyt dobrze widocznymi sciezkami obeszlismy pobliskie jeziorko. Myslelismy, ze tak na prawde zwiedzanie parku na tym sie zakonczy, jednak po tym, jak przez 2 godziny snulismy sie w pobliskiej okolicy na rozstaju drog odkrylismy druga trase, ktora miala zajmowac 5 godzin. Olka w tym momencie zaprotestowala. Powiedziala, ze nie czuje sie na silach, by dalej tak daleko isc na tej wysokosci. Maciej jednak nie odpuscil i postawil na swoje, co, koniec koncow, okazalo sie genialna decyzja i nawet Olka to przyznaje :)
Jak wam wspomnielismy, mielismy juz w Cuence na 2500m drobne klopoty, wiec tutaj musielismy na prawde uwazac. Najwyzszy punkt, przez ktory przeszlismy podrozujac przez El Cajas mial bowiem 4000m. Szybko sie meczylismy, Olka miala bole glowy, jednak wcale nas to nie zrazilo, gdyz widoki zapieraly nam dech w piersiach. Czulismy sie troche, jak hobbici zapieprzajacy z pierscionkiem :) Krajobraz wybitnie przypominal nam ten, ktory widzielismy w filmie. Najfajniejsze w calej tej wedrowce przez El Cajas jest fakt, ze po drodze spotkalismy tylko jednego goscia. Chlopak ten szedl duzo szybciej, niz my, jednak co chwilke go doganialismy, gdyz biedak gubil sie niemilosiernie w plataninie sciezek przecinajacych morza traw. Wystawialismy go wlasciwie, jak naszego zwiadowce i dzieki temu we wszystkich newralgicznych miejscach, gdzie nie moglismy dojrzec szlaku, mielismy sprawdzona na bledach kolegi informacje, ktora sciezke wybrac :) W pewnym momencie jednak stracilismy go z oczu i dalej musielismy sami odnajdywac wlasciwa droge. Tak na prawde ciezko jest opisac cos wiecej. To trzeba po prostu zobaczyc. Wiemy, ze nasze zdjecia pewnie nawet w ulamku procenta nie sa w stanie oddac bajecznie pieknych widokow, jakie podziwialismy tego dnia. Jednak pokaza wam chociaz troche klimat tamtejszej okolicy.
Cala wedrowka, ktora wedlug wstepnych informacji na znakach, powinna zajac nam 5 godzin, zajela 2,5 godz., a przeciez, jak wspominalismy wam, szlismy, jak nam sie wydawalo, dosc wolno. Rozowy szlak, ktorym wedrowalismy konczy sie nieopodal drogi, na ktora sie przedostalismy. Tam, jak zawsze w Ekwadorze, z dziecinna latwoscia, w ciagu paru chwil zlapalismy stopa i godzine pozniej siedzielismy juz w domku z wypiekami na twarzy rozmawiajac o widokach, ktore tego dnia nas oczarowaly.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz