Teraz z perspektywy czasu nie pamietamy juz, kto nam zachwalal Lime, ale ktos na pewno, dlatego tam sie wybralismy. Jako stolica Peru miasto to ma najlepsze polaczenia z reszta kraju i stosunkowo latwo znalezlismy dogodne polaczenie z Pucalpy, dokad dojechalismy promem z Iquitos. Jak zawsze kupilismy najtansza opcje transportu placac 50 sol/osoba. Usmiechnelo sie jednak do nas szczescie i autobus, ktorym powinnismy jechac sie rozkraczyl zanim dotarl do nas do terminalu i firma za ta sama cene wyslala nas w duzo bardziej komfortowych warunkach kolejnym autobusem 2godz. pozniej. Z racji, iz byl to autobus "directo" nie zatrzymywal sie po drodze zgarniajac kolejnych pasazerow, byl wiec duzo bezpieczniejszy i przybyl na miejsce wczesniej, niz ten, ktorym oryginalnie mielismy jechac.
Wjezdzajac do Limy porazil nas suchy klimat panujacy dookola stolicy. Nie zdawalismy sobie sprawy, iz miasto to miesci sie na pustyni otoczonej piaszczystymi gorami. Ma to olbrzymi wplyw na klimat panujacy w miescie, ale przeciwny, niz mogloby sie z poczatku wydawac. Jest tam stosunkowo chlodno, a to dlatego, iz wiatrywznosza tumany kurzu i piachu wysoko w gore skutecznie zaslaniajac promienie slonca. W Limie panuje wiec prawie przez caly rok szarowka i nie uswiadczycie tu blekitnego nieba. W tym pochmurnym miescie mieszka olbrzymia ilosc osob, jak na standardy peruwianski. Przyczyna tego stanu rzeczy tkwi w niezbyt odleglej przeszlosci, kiedy to na prowincjach zylo sie bardzo niebezpiecznie i w obawie o swoje zycie ludnosc calego kraju zapragnela mieszkac we wzglednie bezpiecznej stolicy.
Pierwszym miejscem, w ktorym zamieszkalismy byl dom Martina - bardzo fajnego couchsurfera, ktory nie odmawia zadnemu podroznikowi w potrzebie. Takze nam uczynil duza przysluge przyjmujac nas dwa dni wczesniej, niz spodziewalismy sie do niego dotrzec. W jego domu poznalismy bardzo wiele ciekawych osob, ktore, tak, jak my, korzystaly z goscinnosci Martina i jego wspollokatora Carlosa. Martin okazal sie na tyle fajnym gosciem, ze poswiecil nam jeden ze swoich wolnych dni, by oprowadzic nas po calej centralnej czesci miasta. Dzieki niemu odnalezlismy takze miejsce, o ktorym wczesniej mowila nam Sylvi, w ktorym nabylismy nie za drogie i bardzo dobrej jakosci materialy, ktore Olka do dzis wykorzystuje do wyplatania cudownych artesanow.
Jesli chodzi o samo miasto to nie znalezlismy w nim nic spektakularnego. Oczywiscie w centrum odnajdziecie wiele kolonialnych, ladnych budynkow oraz kosciolow, jednak szalu nie robia. Pozostala czesc Limy jest brzydka, a jej architektura bardzo chaotyczna. W wielu miejscach bowiem w miejsce starych budynkow wcisniete zostaly nowoczesne apartamentowce i nie wyglada to zbyt fajnie. Wg. przewodnikow najciekawsza czescia miasta jest "Miraflores", ale takze i ta bardzo bogata i turystyczna okolica nie robi jakiegos oszalamiajacego wrazenia.
Lima oczywiscie znajduje sie nad oceanem, jednak jej plaze sa jednymi z najbrzydszych, jakie mielismy okazje zobaczyc w swoim zyciu. Nie chodzi nam wcale o to, ze sa kamieniste, czy ze piasek nie jest jakis zlocisty. Problem polega w tym, iz wyglada to tak, jakby wszyscy mieszkancy tego miasta pozbywali sie swych smieci wlasnie na plazy. Przekonalismy sie o tym szczegolnie mieszkajac u naszego drugiego gospodarza - Miguela, ktorego dom miescil sie w dzielnicy "Chorillos" i oddalony byl 10 min spacerem od plazy. Zdjecia najlepiej chyba oddadza "plazowy" klimat tej okolicy.
Miasto to opuscilismy bez zalu udajac sie w kierunku Islas Ballestas, o ktorych mozecie przeczytac w nastepnym poscie.
Wjezdzajac do Limy porazil nas suchy klimat panujacy dookola stolicy. Nie zdawalismy sobie sprawy, iz miasto to miesci sie na pustyni otoczonej piaszczystymi gorami. Ma to olbrzymi wplyw na klimat panujacy w miescie, ale przeciwny, niz mogloby sie z poczatku wydawac. Jest tam stosunkowo chlodno, a to dlatego, iz wiatrywznosza tumany kurzu i piachu wysoko w gore skutecznie zaslaniajac promienie slonca. W Limie panuje wiec prawie przez caly rok szarowka i nie uswiadczycie tu blekitnego nieba. W tym pochmurnym miescie mieszka olbrzymia ilosc osob, jak na standardy peruwianski. Przyczyna tego stanu rzeczy tkwi w niezbyt odleglej przeszlosci, kiedy to na prowincjach zylo sie bardzo niebezpiecznie i w obawie o swoje zycie ludnosc calego kraju zapragnela mieszkac we wzglednie bezpiecznej stolicy.
Pierwszym miejscem, w ktorym zamieszkalismy byl dom Martina - bardzo fajnego couchsurfera, ktory nie odmawia zadnemu podroznikowi w potrzebie. Takze nam uczynil duza przysluge przyjmujac nas dwa dni wczesniej, niz spodziewalismy sie do niego dotrzec. W jego domu poznalismy bardzo wiele ciekawych osob, ktore, tak, jak my, korzystaly z goscinnosci Martina i jego wspollokatora Carlosa. Martin okazal sie na tyle fajnym gosciem, ze poswiecil nam jeden ze swoich wolnych dni, by oprowadzic nas po calej centralnej czesci miasta. Dzieki niemu odnalezlismy takze miejsce, o ktorym wczesniej mowila nam Sylvi, w ktorym nabylismy nie za drogie i bardzo dobrej jakosci materialy, ktore Olka do dzis wykorzystuje do wyplatania cudownych artesanow.
Jesli chodzi o samo miasto to nie znalezlismy w nim nic spektakularnego. Oczywiscie w centrum odnajdziecie wiele kolonialnych, ladnych budynkow oraz kosciolow, jednak szalu nie robia. Pozostala czesc Limy jest brzydka, a jej architektura bardzo chaotyczna. W wielu miejscach bowiem w miejsce starych budynkow wcisniete zostaly nowoczesne apartamentowce i nie wyglada to zbyt fajnie. Wg. przewodnikow najciekawsza czescia miasta jest "Miraflores", ale takze i ta bardzo bogata i turystyczna okolica nie robi jakiegos oszalamiajacego wrazenia.
Lima oczywiscie znajduje sie nad oceanem, jednak jej plaze sa jednymi z najbrzydszych, jakie mielismy okazje zobaczyc w swoim zyciu. Nie chodzi nam wcale o to, ze sa kamieniste, czy ze piasek nie jest jakis zlocisty. Problem polega w tym, iz wyglada to tak, jakby wszyscy mieszkancy tego miasta pozbywali sie swych smieci wlasnie na plazy. Przekonalismy sie o tym szczegolnie mieszkajac u naszego drugiego gospodarza - Miguela, ktorego dom miescil sie w dzielnicy "Chorillos" i oddalony byl 10 min spacerem od plazy. Zdjecia najlepiej chyba oddadza "plazowy" klimat tej okolicy.
Miasto to opuscilismy bez zalu udajac sie w kierunku Islas Ballestas, o ktorych mozecie przeczytac w nastepnym poscie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz