poniedziałek, 18 marca 2013

Puerto Angel - Meksyk

Dosc duzym szokiem finansowym dla nas bylo przemieszczenie sie z San Cristobal do naszego nastepnego celu podrozy - Puerto Angel. Nie mielismy wyjscia i musielismy zabookowac bilety u przewoznika pierwszej klasy OCC i za 500 peso/osobe udac sie do Pochutli, gdzie czekala nas przesiadka na colectivo za 5 peso. Z rozmow ze znajomymi wiemy, ze droge ta mozna zrobic za darmo autostopem, jednak moze ona trwac 2-3 dni. Nam zajelo to 11 godzin a autobusy odjezdzaja o 19.00 i 22.00 kazdego wieczoru z dworca autobusowego w San Cristobal.
Na wstepie zaznaczamy, ze ta relacja bedzie dziwna, gdyz piszemy ja podczas imprezy hostelowej w Oaxaca, ale o tym pozniej.
Puerto Angel okazalo sie spokojna miescinka portowa, jednak wcale nie az taka malutka. Dowiedzielismy sie nawet od naszego hosta, ze studiuje na miejscowym uniwersytecie. Omar- bo o nim mowimy, okazal sie swietnym gosciem, ktory zgodzil sie nas przenocowac przez tydzien. Mieszkanko, w ktorym spalismy skladalo sie wlasciwie z dwoch pomieszczen: sypialni, w ktorej  sa dwa loznka, a jedno z nich otrzymalismy, oraz malej kuchni. Cale miesci sie jakby na dachu, ale mimo swoich klaustrofobicznych wymiarow nie odnosi sie wrazenia braku przestrzeni, gdyz wychodzac z niego ma sie olbrzymi taras, na ktorym sa dwa hamaki, a z nich rozposciera sie bardzo przyjemny dla oka widok. Ale, zeby nie zanudzac: Pierwszego dnia wieczorkiem udalismy sie na pobliska plaze, gdzie Maciej pomogl wciagnac miejscowym rybakom lodz. Przez to poznalismy przyjemnego goscia, ktory jak wsyzscy, probowal nam sprzedac czterogodzinna wycieczke swoja lodzia. Oczywiscie, jak zawsze, wytlumaczylismy, ze jestesmy biednymi mochileros i nie stac nas na wycieczke za 180 peso za osobe. Gosciu powiedzial, ze ma dla nas specjalna cene - 100 peso za osobe ale musimy byc nastepnego dnia przed 10.00. Tego dnia obejrzelismy piekny zachod slonca nad pobliskimi skalami i padlismy, gdyz zmeczenie 11-godzinna podroza dalo sie nam mocno we znaki. Nastepny dzien zaczal sie bardzo wczesnie, gdyz podjelismy sie misji kupienia swiezych ryb od rybakow. Wstalismy o 6.00 rano i bylismy zdziwieni, gdyz cale miasteczko tetnilo zyciem. Dzieje sie tak chyba dlatego, iz tylko o wczesnym poranku i poznym wieczorem temperatura spada na tyle, ze da sie normalnie pracowac. Po drobnych targach kupilismy dwie ryby, ktore wydawaly nam sie najmniej klopotliwe w oporzadzeniu. W konkursie "zostan moim obiadem" szczesliwym zwyciezca okazal sie Agujon. Kupilismy dwa prawdopodobnie niezle przeplacajac, ale coz zrobic - jestesmy Gringo, a 70 peso za dwa obiady dla trzech osob to dla nas i tak dobra cena. Maciej dosc szybko sie z nimi uwinal, lecz, poniewaz brakowalo mleka na sniadanie poszedl jeszcze raz w kierunku portu, gdzie byl sklep. W porcie natknal sie na starego pijaczka, ktory za 10 peso opchnal mu dosc sporych rozmiarow Barrilete. W koncu i tak juz smierdzial ryba, to czemu nie zrobic jeszcze jednej. Z ta bylo troche zabawy, gdyz okazalo sie, ze ma czerwone, krwiste mieso. Po wywaleniu wszystkich bebechow Maciej nadal myslal, ze cos jeszcze jest do wyrzucenia i krwawi. Jednak Omar wyjasnil, ze ryba ta ma takie wlasnie mieso a i przygotowuje sie ja w specjalny sposob. Poszla wiec do zamrazarki na kiedy indziej. Natomiast pierwsze dwie zjedlismy na obiad tego samego dnia. Ciekawostka bylo to, ze Agujon ma niebieskie osci. Po zabawie z rybami udalismy sie na plaze, gdzie umowilismy sie dnia poprzedniego z gosciem w sprawie wycieczki. Bylismy przd czasem, jednak okazalo sie, ze juz wyplynal. Jednak jego kolega zaproponowal nam identyczna wycieczke za 180 peso. Wytlumaczylismy grzecznie, ze nie stac nas, i ze umowieni bylismy na 100 peso/osobe. Gosciu pomruczal, pomruczal, ale przystal na nasza cene, tylko kazal przekazac pieniadze bardzo dyskretnie, gdyz reszta turystow placila normalna stawke. Wycieczka trwala 4 godziny i bardzo ja polecamy. Moglismy zobaczyc delfiny, zolwie i kilka plaz, do ktorych dostep jest mozliwy tylko i wylacznie lodzia. Lodka wyposazona jest tez w maski i rurki do snorkelingu, z ktorych mozna bylo skorzystac na odwiedzanych plazach. Maciej zlapal bakcyla, co poskutkowalo spalonymi plecami nastepnego dnia. Jednak nie sadzilismy, ze pod woda, stosunkowo blisko brzegu mozna bedzie spotkac tak duzo pieknych, kolorowych ryb. Do tej pory sadzilismy, ze tego typu atrakcje sa domena wybrzeza karaibskiego. Bardzo fajnie, ze zdecydowalismy sie na ta wycieczke juz na poczatku, gdyz dalo nam to orientacje, gdzie sa w okolicy najpiekniejsze plaze, w tym Estacahuite, ktora okazala sie byc odlegla od naszego mieszkanka 20 minut piechota. Okazalo sie tez, ze Omar ma, i z przyjemnoscia pozyczyl nam jeszcze lepszy sprzet do snorkelingu, dlatego Estacahuite odwiedzilismy jeszcze kilkakrotnie, gdyz jest chyba najlepsza do snorkelingu w okolicy.
A jesli chodzi o druga z opisywanych wczesniej ryb (Barrilete), Omar zrobil ja kilka dni pozniej, tlumaczac nam, ze jest to regionalny sposob przyrzadzania tej wlasnie ryby. W duzym skrocie: polega on na wczesniejszym ugotowaniu ryby, oddzieleniu miesa od osci i pozniejszym usmazeniu z pomidorami, cebula, kminkiem, lisciem laurowym i woda z papryczek jalapeno. Bylo pyszne.

Nastepne dni mijaly nam na plazowaniu, plywaniu i ogolnie szczesliwym nierobstwie. Z wazniejszych rzeczy do odnotowania to jeszcze jednego dnia zdecydowalismy sie spakowac jeden plecak z namiotem i najpotrzeniejszymi rzeczami by spelnic swoje marzenia o zasnieciu i obudzeniu sie nad oceanem. Po rozmowach z Omarem zdecydowalismy sie na bezpieczne rozwiazanie i wybralismy sie do Mazunte, na plaze obok Punta Cometa. Znalezlismy tam fajna knajpke, gdzie za 70 peso za 2 osoby pozwolono nam rozbic namiot w jej cieniu. Podczas tej jednodniowej wyprawy bylismy swiadkami zarowno zachodu jak i wschodu slonca, ktore w tej niesamowitej scenerii sprawily, ze zdecydowalismy, ze jeszcze tam wrocimy. Natepnego dnia udajac sie spowrotem do Puerto Angel zahaczylismy o Zipolite, gdzie prawie do wieczorka relaksowalismy sie miejscowymi specjalami do dzwiekow regowej muzyki z plazowej knajpy. Z tego co dowiedzielismy sie juz wczesniej, plaza w Zipolite slynie z nudystow (oczywiscie widzielismy tylko parke starych, brzydkich niemcow) oraz tego, ze rzadzi nia mafia. Jednak nie wplywa to w zaden sposob na poziom bezpieczenstwa - po prostu nie zobaczysz tam strozow prawa, a zapach marihuany odczuwaly byl wszedzie.

U Omara w Puerto Angel nauczylismy sie grac w "Uno" - fajnej gierki karcianej, przy ktorej poznalismy jego przyjaciela Sesara. Od chlopaka dostalismy program do podlaczania sie do pewnych sieci wi-fi, co umozliwi nam, mamy nadzieje, kradziez internetu w przyszlosci :)
Dodamy jeszcze fakt, ze internet z ktorego korzystalismy u Omara takze byl kradziony, co sprawialo, ze chodzil czasami beznadziejnie wolno, ale co sie tu dziwic, gdy cala wioska kradnie internet od jednego czlowieka :)

Jesli chodzi o nasze zdjecia zauwazycie pewnie, ze tym razem jest dosc duzo zyjatek. Mala biala jaszczurka to gekon, najfajniejszy zwierzak jakiego mozna sobie wymarzyc w Meksyku, jako domownika, bo poluje na komary. Slynie z tego tez, ze wydaje dosc spedyficzne dzwieki przypominajace cmokanie. Codziennie tez uciekala przd nami tutejsza czarna odmiana iguany zlapana na pobliskim suchym konarze. Kraba nie bedziemy opisywac, jest po prostu fajny, a jego kolor zlewajacy sie ze skalami sprawial ze zasluzyl na miejsce w galerii. Ostatni, jednak najtrudniejszy do uchwycenia na zdjeciu stwor to ten zlapany przez nas jednej nocy na plazy. Nie wiemy jak on to zrobil ale przeszedl obok nas niezauwazenie taszczac swoja muszelke z predkoscia 10cm/minute. Moze bylismy troche nawaleni ale jego slady wyraznie wskazywaly na to, ze przechodzil wczesniej obok nas, a zauwazylismy go dopiero w odleglosci kilku metrow od naszego kocyka. Za kazdym razem, kiedy Maciej probowal zrobic mu zdjecie, niezidentyfikowany stworek chowal sie do swojego domku. Maciej musial sterczec nad nim dobre dwie minuty w bez ruchu zanim zyjatko zdecydowalo sie ruszyc dalej.

Caly pobyt w Puerto Angel podsumujemy tym, ze znow mielismy cholerne szczescie trafiajac na niesamowitego couchsurfera. Omar jesli jakims cudem to przeczytasz, jeszcze raz bardzo wielkie dzieki.



















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz