Od naszej przyjaciolki Jagodki otrzymalismy zaproszenie, jeszcze bedac w Polsce, by ja odwiedzic w San Cristobal de las Casas, i od poczatku wiedzielismy, ze w koncu tam dotrzemy. Dostalismy informacje by szukac niebieskiego budynku na koncu ulicy Guadelupe i jakims cudem go znalezlismy. Dom okazal sie niesamowity. Jego polozenie na wzgorzu obok kosciola sprawialo, ze z tarasu mielismy prawdopodobnie najlepszy widok na San Cristobal, jaki moglibysmy sobie wymarzyc. Gdy tam dotarlismy domek byl juz bardzo fajne ogarniety. Pawel zrobil kuchnie z drewna, ktore udalo mu sie gdzies znalezc, ogrodek byl posprzatany, a wszystkie pokoje zaadoptowane mniej lub bardziej do mieszkania. Domek mial oczywiscie elektrycznosc, wode i kuchenke gazowa, na ktorej codziennie mozna bylo cos ugotowac. Jednak jak dowiedzielismy sie, jeszcze miesiac wczesniej byl to zasmiecony, opuszczony budynek, ktory udalo sie naszym przyjaciolom za dosc male pieniadze wynajac. Ciezko opisac klimat panujacy w tym miejscu, gdyz klimat tak na prawde tworza ludzie. Na tej, w sumie, niemalej przestrzeni zebrala sie grupka niesamowitych osob. Jagoda artystka, ktora w swojej pracowni robi niesamowite rzeczy. Tak samo Leon - dziewczyna z Portugalii, ktora z Jagoda tworzy wyjatkowy tworczy tandem. Oprocz tego chlopaki - dwoch kuzynow Pawel (Pacha) i Misiek, ktorzy mimo, iz podrozuja od wielu lat, pierwszy raz podrozuja razem, jednoczesnie tworzac film dokumentalny. Nie mozna tez zapomniec o Moon - takze artystycznej duszy, na pol meksykanki, na pol hiszpanki, ktora po latach trafila znowu do ojczystego kraju. Nie bedziemy opisywac poszcegolnych dni w San Cristobal, gdyz one po prostu mijaly. Atmosfera tego miejsca sprawila, ze czas z jednej strony stawal, z dugiej strony plynal. Ciezko to opisac ale Maciej ulegl magii tego miejsca.
Jaki swiat jest maly zobaczylismy spacerujac glowna ulica miasta, gdzie Maciek natknal sie na naszego przyjaciela, berlinczyka, poznanego w Havanie - Paco, ktory zamieszkal razem znami na jakis czas w wesolym domku, mimo iz planowal na poczatku byc tu tylko jeden dzien. Pozostal ponad tydzien i imprezowal z nami na urodzinach Macieja.
Nie jestesmy w stanie opisac jak wiele nam dalo mieszkanie w tym miejscu - znalezlismy mnostwo kontaktow, rekomendacji miejsc, zarowno w Meksyku, jak i na calym swiecie.
Jesli chodzi o samo miasto, na samym poczatku zaskoczylo nas temperatura. Jest ono polozone na 2500 metrow, co sprawia, ze noce potrafia byc na prawde zimne (spalismy we wszystkim co mielismy przy sobie a w pokoju rozbilismy namiot), a w dzien, gdy swieci slonce - upalnie. Kolejna rzecz, ktora jest specyficzna dla San Cristobal sa ludzie, ktorych mozna spotkac na ulicy. Takiej ilosci hipisow i roznych alternatywnych ludzi i podroznikow nie spotkalismy jak dotad w zadnym miejscu, w ktorym dane nam bylo zawitac. Jesli chodzi o architekture to dominuje klimat kolonialny, pelen kolorowych kosciolow i slicznych budynkow a z drugiej strony polaczony z wszechobecna kolorowa kultura indianska. Idac ulicami tego miasta, co jakis czas napotyka sie indian sprzedajacych roznego rodzaju owoce, warzywa, ale takze kolorowe rekodzielo. Obok nich stoja hipisi, prawie ramie w ramie sprzedajacy zrobiona przez siebie bizuterie. Wiele osob spoza Meksyku, ktore tu wyladowaly, chcac pozostac tu jak najdluzej probuje sie w ten sposob utrzymac, stad pomysly na tworzenie i sprzedaz roznych rzeczy. Zatrzesienie roznego rodzaju artystow grajacych na wszystkich mozliwych instrumentach co kawalek, no i Misiek sprzedajacy swoje falafle :)
Jednym z miejsc codziennie przez nas odwiedzanych byl miejscowy targ na ktorym zaopatrywalismy sie w smaczne jedzenie, sprzedawane glownie przez indian. Mozna tam dostac doslownie wszystko od zywego koguta przez roznej masci warzywa i owoce po tandetne chinskie torebki i inne tego typu duperele. Do naszej codziennej listy zakupow zaliczaly sie: paka pomidorow za 10 peso, 4 awokado za 10 peso (uzywamy go w Meksyku zamiast maska), 10 pomaranczy za 10 peso, makaron za 3 peso, chioriso (4 sztuki) - 18 peso, jamaika (hibiskus), no i chleb, ktory w San Cristobal, w naszej ulubionej piekarni byl wyjatkowo smaczny jak na Meksyk. Mowiac prawde ciezko jest opisac ponad tydzien, ktory tam spedzilismy, by nie zabrzmialo to smetnie. Jednak Maciej nie wyobraza sobie fajniejszego miejsca na spedzenie swoich 32. urodzin, ktore odbyly sie 15. marca. Opis i zdjecia z tego dnia moze tylko mniej wiecej przyblizyc wam klimat tego miejsca.
Przed impreza zaopatrzylismy sie w alkoholowa miksture - miejscowy bimber - Posh, sprzedawany wlasciwie wszedzie, lecz spod lady. Za 15 peso, gdy jest czysty i mocny(0,5L) lub za 20 - 25peso w przypadku jego delikatniejszej lecz bardzo smacznej owocowej odmiany, przypominajacej troche nasze nalewki. Na Macieja urodzinowa impreze zeszlo sie mnostwo ciekawych artystycznych dusz z calego San Cristobal. Nie jestesmy w stanie powiedziec czy bylo ludzi 30 czy wiecej, jednak pierwszy prezent jaki Maciej otrzymal - wystep bebniarzy, stworzyl juz niesamowity klimat. Jednak gdy po jakims czasie Jagoda zaczela zaglowac ogniem w takt muzynki, bylo szalenstwo. Dodamy tylko, ze na impreze wpadli tez mlodzi goscie, chyba ze Stanow, z akordeonem i skrzypcami, kuzyn Moon z gitara, parka niemiecko - belgijska z ukulele itd itd. Ciezko wszystkich wymienic ale atmosfera byla genialna. Najfajniejsze w tym wszystkim jest to, ze to jest Meksyk i tu w weekendy jest fiesta, a zaden beznadziejny sasiad nie ma pretensji o halas, jak to ma miejsce w naszej smutnej Polsce.
Podsumowujac, w San Cristobal mozna zyc w super atmosferze za naprawde niewielkie pieniadze. Nie uswiadczy sie tu komarow i upalow, ktore sa normalne w reszcie meksykanskich miejsc gdzie bylismy. No i caly czas ma sie przesliczne widoki gor.
Jeszcze raz chcemy wam serdecznie podziekowac za dach nad glowa i w ogole za wszystko, co dla nas zrobiliscie, wspaniali ludzie z Cumbre de Guadelupe nr7 - mamy nadzieje, ze jeszcze uda nam sie nie raz spotkac gdzies na szlaku.
Jaki swiat jest maly zobaczylismy spacerujac glowna ulica miasta, gdzie Maciek natknal sie na naszego przyjaciela, berlinczyka, poznanego w Havanie - Paco, ktory zamieszkal razem znami na jakis czas w wesolym domku, mimo iz planowal na poczatku byc tu tylko jeden dzien. Pozostal ponad tydzien i imprezowal z nami na urodzinach Macieja.
Nie jestesmy w stanie opisac jak wiele nam dalo mieszkanie w tym miejscu - znalezlismy mnostwo kontaktow, rekomendacji miejsc, zarowno w Meksyku, jak i na calym swiecie.
Jesli chodzi o samo miasto, na samym poczatku zaskoczylo nas temperatura. Jest ono polozone na 2500 metrow, co sprawia, ze noce potrafia byc na prawde zimne (spalismy we wszystkim co mielismy przy sobie a w pokoju rozbilismy namiot), a w dzien, gdy swieci slonce - upalnie. Kolejna rzecz, ktora jest specyficzna dla San Cristobal sa ludzie, ktorych mozna spotkac na ulicy. Takiej ilosci hipisow i roznych alternatywnych ludzi i podroznikow nie spotkalismy jak dotad w zadnym miejscu, w ktorym dane nam bylo zawitac. Jesli chodzi o architekture to dominuje klimat kolonialny, pelen kolorowych kosciolow i slicznych budynkow a z drugiej strony polaczony z wszechobecna kolorowa kultura indianska. Idac ulicami tego miasta, co jakis czas napotyka sie indian sprzedajacych roznego rodzaju owoce, warzywa, ale takze kolorowe rekodzielo. Obok nich stoja hipisi, prawie ramie w ramie sprzedajacy zrobiona przez siebie bizuterie. Wiele osob spoza Meksyku, ktore tu wyladowaly, chcac pozostac tu jak najdluzej probuje sie w ten sposob utrzymac, stad pomysly na tworzenie i sprzedaz roznych rzeczy. Zatrzesienie roznego rodzaju artystow grajacych na wszystkich mozliwych instrumentach co kawalek, no i Misiek sprzedajacy swoje falafle :)
Jednym z miejsc codziennie przez nas odwiedzanych byl miejscowy targ na ktorym zaopatrywalismy sie w smaczne jedzenie, sprzedawane glownie przez indian. Mozna tam dostac doslownie wszystko od zywego koguta przez roznej masci warzywa i owoce po tandetne chinskie torebki i inne tego typu duperele. Do naszej codziennej listy zakupow zaliczaly sie: paka pomidorow za 10 peso, 4 awokado za 10 peso (uzywamy go w Meksyku zamiast maska), 10 pomaranczy za 10 peso, makaron za 3 peso, chioriso (4 sztuki) - 18 peso, jamaika (hibiskus), no i chleb, ktory w San Cristobal, w naszej ulubionej piekarni byl wyjatkowo smaczny jak na Meksyk. Mowiac prawde ciezko jest opisac ponad tydzien, ktory tam spedzilismy, by nie zabrzmialo to smetnie. Jednak Maciej nie wyobraza sobie fajniejszego miejsca na spedzenie swoich 32. urodzin, ktore odbyly sie 15. marca. Opis i zdjecia z tego dnia moze tylko mniej wiecej przyblizyc wam klimat tego miejsca.
Przed impreza zaopatrzylismy sie w alkoholowa miksture - miejscowy bimber - Posh, sprzedawany wlasciwie wszedzie, lecz spod lady. Za 15 peso, gdy jest czysty i mocny(0,5L) lub za 20 - 25peso w przypadku jego delikatniejszej lecz bardzo smacznej owocowej odmiany, przypominajacej troche nasze nalewki. Na Macieja urodzinowa impreze zeszlo sie mnostwo ciekawych artystycznych dusz z calego San Cristobal. Nie jestesmy w stanie powiedziec czy bylo ludzi 30 czy wiecej, jednak pierwszy prezent jaki Maciej otrzymal - wystep bebniarzy, stworzyl juz niesamowity klimat. Jednak gdy po jakims czasie Jagoda zaczela zaglowac ogniem w takt muzynki, bylo szalenstwo. Dodamy tylko, ze na impreze wpadli tez mlodzi goscie, chyba ze Stanow, z akordeonem i skrzypcami, kuzyn Moon z gitara, parka niemiecko - belgijska z ukulele itd itd. Ciezko wszystkich wymienic ale atmosfera byla genialna. Najfajniejsze w tym wszystkim jest to, ze to jest Meksyk i tu w weekendy jest fiesta, a zaden beznadziejny sasiad nie ma pretensji o halas, jak to ma miejsce w naszej smutnej Polsce.
Podsumowujac, w San Cristobal mozna zyc w super atmosferze za naprawde niewielkie pieniadze. Nie uswiadczy sie tu komarow i upalow, ktore sa normalne w reszcie meksykanskich miejsc gdzie bylismy. No i caly czas ma sie przesliczne widoki gor.
Jeszcze raz chcemy wam serdecznie podziekowac za dach nad glowa i w ogole za wszystko, co dla nas zrobiliscie, wspaniali ludzie z Cumbre de Guadelupe nr7 - mamy nadzieje, ze jeszcze uda nam sie nie raz spotkac gdzies na szlaku.
Komarow brak ale pchly je godnie zastapily:-)
OdpowiedzUsuń