niedziela, 9 czerwca 2013

Finca Paraiso - Guatemala

Podczas pobytu u Rudhyego w Guatemala City wybralismy sie do Finca Paraiso, jeszcze nie wiedzac, ze bedzie to wycieczka jednodniowa, a na drugi dzien wrocimy do naszego hosta ze stolicy. Z trudem budzac rano Rudhyego, ktory obiecal nam podrzucic nas na autobus, ruszylismy w kierunku Rio Dulce.
Poniewaz mielismy wczesniej informacje od naszych niemieckich przyjaciol z Panajachel, ze w Finca Paraiso jest miejsce, gdzie mozna rozbic namiot, podazylismy za ta mysla. Na miejscu w Rio dulce wzielismy colectivo, ktore za sume 20Q/osobe wysadzilo nas wprost pod drzwiami jedynej restauracji w okolicy, na ktorej terenie moglismy postawic nasz namiocik(25Q/os.). Tegotez dnia chcielismy przejsc sie juz zobaczyc wodospady, ale zaczynalo sie sciemniac i wlasciciele restauracji odradzali nam wloczenie sie po okolicy z obawy na zlodziei. Posluchalismy tej rady i wieczor spedzilismy przy namiocie, raczac sie piwkiem oraz smakolykami, ktore dostalismy od Rudhyego na podroz wsluchuja sie w nocne odglosy poblisiej dzungli.

Powietrze w tym rejonie jest duszne, a wschodzace slonce, ktore podgrzewa je po nocy jeszcze bardziej, nie pozwala spac dlugo. Tak wiec wstalismy dosyc wczesnie, zlozylismy namiot, zostawilismy rzeczy u wlascicieli restauracji i ruszylismy przez dzungle by w krotce dotrzec do raju. Ze wzgledu na to, ze zaplacilismy za miejsce kempingowe nie musielismy placic 15Q/os. za wejscie do parku. Cale szczescie, ze wybralismy sie tam rano, bo moglismy rozkoszowac sie pieknem tego miejsca tylko we dwoje. Po 15min. maszerowania dotarlismy do wodospadow. Widok, ktory sie porzed nami ukazal zaparl nam dech. Goraca, parujaca woda splywala po skalach i wpadala do zimnego oczka, otoczonego przez skaly. Cale to piekno dopelniala wszedobylska dzungla. Widok nie z tej ziemii. Pospiesznie rozebralismy sie i wskoczylismy do wody. Uczucie bylo dosc dziwne, gdyz goraca, wulkaniczna woda nie do konca mieszala sie z zimna. Odczuwalismy wiec na przemian gorace i zimne strumienie. Jedynym minusem byl dosc intensywny zapach siarki, o ktorym jednak zapominalo sie, delektujac sie kapiela. Spedzilismy tam sporo czasu sami, nie doswiadczajac dookola zadnej turystyki ani halasu. Jedyne, co dalo sie slyszec to pogwizdywanie ptakow oraz szum wodospadu. Maciej skusil sie takze na przeplyniecie obok strumienia goracej wody wyplywajacej z wodospadu, przecisnal sie miedzy skalami i tam odnalazl miejsce, ktore idealnie nadawalo sie do medytacji. Spedzil tam chwile. Olka w tym czasie moczyla sie w plytkiej wodzie przy malej kaskadce odprowadzajacej wode z wodospadu do rzeki, w ktorej dalej kobiety praly swoje rzeczy. Po dluzszej chwili starszy czlowiek, ktory opiekowal sie tym miejscem wskazal nam droge na szczyt wodospadu, gdzie wdrapalismy sie trzymajac liany zwisajace z drzew. Po drodze minelismy jaskinie pelna nietoperzy, ktorych tez nie omieszkalismy nie sfotografowac. Wkrotce, po kilku godzinach relaksu, zjawili sie turysci. Postanowilismy wiec wracac, bo w naszych planach bylo jeszcze inne miejsce.

Opuszczajac ten raj przydarzylo nam sie cos, czego nie oczekiwalismy. Wchodzac po schodach Olka niemalze chwycila weza, ktory prezyl sie tam, owiniety o drewniana porecz. Odskoczyla i szybko przebiegla obok niego. Dosc latwo bylo go zauwazyc, gdyz mial gladkie, jaskrawo zielone luski. Rzucal sie wiec w oczy. Maciej zostal w tyle, gdyz waz nastroszyl sie, jakby czekal, az druga osoba bedzie miala czelnosc przejsc obok niego. Wlepil hipnotyczne gadzie oczy w Macieja. Zapytalismy tamtejszego opiekuna parku, czy ten mierzacy gdzies 1,5m, lecz niezbyt duzy osobnik jest smiertelnie jadowity. Starszy czlowiek odparl ze spokojem w glosie, ze owszem. Nie pomoglo to wcale Maciejowi przejsc obok gada, a przejscie bylo waskie. Postanowil wiec wdrapac sie obok schodow. Nie zrobilismy zdjecia, gdyz w tej samej sekundzie wyczerpala nam sie bateria w aparacie. Znalezlismy jednak jakies inne w internecie, by przyblizyc wam wyglad tego niesamowitego zwierzecia. Maciej wrocil w to samo miejsce szybko z telefonem, ale weza juz nie bylo. Jak nas poinformowano, lokalni ludzie zabili go w obawie o zagrozenie wlasnego zycia. Nie znamy nazwy. Dowiedzielismy sie jednak, ze od jego ukaszenia umiera sie w ciagu 1,5 godziny.

Wykapani i szczesliwi zabralismy plecaki i postanowilismy wracac do Rio Dulce, skad chcielismy wziac autobus do kolejnego miejsca. Colectivo, ktorym wczesniej dostalismy sie do Finka Paraiso, nie przyjezdzalo, zlapalismy wiec stopa i na pace pick-upa, szybkim tempem podrzucono nas do miasta. Trzeba przyznac, ze jazda pick-upem sprawia nam prawdziwa radosc - majac nieograniczony szybami widok na wszystko dookola czuje sie wolnosc podroznika.

Na miejscu, w Rio Dulce zdalismy sobie sprawe, ze nie ma bezposredniego autobusu do kolejnego punktu na naszej mapie. Nalezy przesiadac sie chyba ze 3 razy, a kazdy autobus jest za kwote, ktora byla dla nas nie do przyjecia. Nie wiedzielismy, co zrobic, nie moglismy sie na nic zdecydowac. W koncu jednak zapadla decyzja, ze najlepszym wyjsciem bedzie wrocic do Guatemali. Wtedy powstal kolejny problem - gdzie bedziemy spac? Olka wykorzystujac kobiecy urok pozyczyla od lokalnego sprzedawcy pasz telefon, z ktorego ten pozwolil jej za darmo zadzwonic, gdzie ma ochote, przy okazji oferujac tez zakwaterowanie u siebie. Olka skorzystala tylko z tego pierwszego, gdyz druga oferta nie miala przewidzianego drugiego miejsca do spania dla Macieja. Rudhy nie odpowiadal. Mielismy tez, zapisany wczesniej, numer do brata Zenona. Ten z kolei powiedzial, ze nie ma go w Guatemala City. Skorzystalismy wiec z kafejki internetowej by napisac maila do Rudhyego. Okazalo sie to strzalem w dziesiatke. Nasz przyjaciel odpisal w ciagu 5 minut, ze z radoscia przyjmie nas znow pod swoj dach. Tak wiec uspokojeni juz, kupilismy bilety do Ciudad de Guatemala i szczesliwie wrocilismy spowrotem w luksusy. 























Brak komentarzy:

Prześlij komentarz