czwartek, 20 czerwca 2013

Isla Ometepe - Nikaragua

Ometepe to wulkaniczna wyspa na najwiekszym jeziorze Ameryki Srodkowej. Miejsce magiczne, o ktorym slyszelismy juz wczesniej od innych podroznikow, dlatego jednym z glownych celow w Nikaragui bylo odwiedzenie tego miejsca. Gdy wyladowalismy u Juana w Managle uslyszelismy takze od niego wiele dobrego o tej wyspie. Klamka wiec zapadla. Ruszylismy. Dojazd tam z Managuy, a wlasciwie z Tiquantepe, gdzie mieszka nasz host nie byl wcale taki latwy. W szczegolnosci po tym, jak on nam to rozrysowal :) No wiec w skrocie. Z Tiquantepe wzielismy autobus do Managuy i wysiedlismy na ostatnim jego przystanku - mercado huembes. Tam zlapalismy autobus do Rivas (bardzo istotne, by brac autobus do Rivas/San Jorge, gdzie jest port). My oczywiscie tego nie zrobilismy. Nasz pierwszy autobus stal tak dlugo w korkach, ze ledwo zdazylismy na jakikolwiek autobus do Rivas (by zdazyc na prom trzeba odjechac o 7.00, 8.00 lub 9.00 rano). I tym razem ekipa z autobusu nas oszukala, ze jedziemy do przystani w San Jorge, co oczywiscie bylo nie prawda. W centrum Rivas, gdzie nas wyrzucono, po krotkich negocjacjach wzielismy taksowke do San Jorge, za jedyne 20 cordobas(nio)/osoba. Tam, o 12.30 zapakowalismy sie na prom (bananowa lodke) - 35 nio/os. Nigdy w zyciu bysmy nie przypuszczali, ze na jakimkolwiek jeziorze moze wystepowac takie zafalowanie. Nasza lodka nabierala wody co rusz to z lewej, to z prawej burty, a zaloga dzielnie ja wypompowywala przez cala droge. Olka tylko usmiechala sie - dla niej to byla swietna zabawa, jak w wesolym miasteczku, zato Maciej zielony tylko udawal twardziela z glupim usmieszkiem. Nigdy nie przypuszczalibysmy, ze chowajac sie pod poklad przed deszczem, zmokniemy jeszcze bardziej. Po godzinie dosc konkretnego bujania wyladowalismy na wyspie w porcie Moyogalpa, gdzie juz czekal na nas chickenbus do najwiekszego miasta wyspy - Altagracia. Tam mielismy spotkac sie z kuzynem Juana - Jorge, u ktorego mielismy nocowac pprzez najblizsze kilka dni. Umowieni z nim bylismy w szpitalu, w ktorym pracuje. Jednak, po rozmowie z pielegniarka, okazalo sie, iz doktor Jorge Sampson pelni swoje obowiazki w innej czesci wyspy i bedzie dopiero w nocy. W taiej sytuacji postanowilismy na wlasna reke znalezc sobie jakies lokum by nie tracic dnia. Najtanszy okazal sie hotelik Kencho, gdzie postanowilismy zostac 2 noce za 3 dolary / osobe / noc. Tego dnia postanowilismy jeszcze obejsc okolice i dzunglowa drozka dotarlismy do bardzo ladnej, kamienistej plazy. Gdy wrocilismy wieczorkiem, w hotelowym barze czekal za nami juz konkretnie podpity Jorge.
Rzecza, ktora nas uderzyla najbardziej tego pierwszego dnia, byly wszedobylskie, wolnobiegajace, zarowno po miescie, jak i po dzungli, swinie. Nawet nasz znajomy doktor nie potrafil nam wyjasnic jakim cudem udaje sie ludziom nad nimi zapanowac i rozpoznac ktora do kogo nalezy. Altagracia, pomimo, iz jest najwiekszym miastem na wyspie, to wiocha zabita dechami. Jest tu kilka pustych barow, troche domow, park z kioskiem i makieta wyspy, i tyle. Zycie tu praktycznie zamiera po 22.00, a czasem nawet wczesniej, gdyz, gdy wysiada prad, mieszkancy, po prostu, ida spac.

Nastepnego dnia, po uzgodnieniach z naszym nowym przyjacielem, zdecydowalismy sie wstac o 4.30 na autobus do Balgues, skad prowadzi szlak na szczyt wulkanu Maderas. Jednak niespokojna noc, spowodowana atakiem astmy Olki i sraczka Macka, sprawila, ze obudzilismy sie za pozno nawet na ostatni autobus do Balgues odjezdzajacy o 9.00. Nasz wyprawa musialaby rozpoczac sie tak wczesnie, gdyz droga na szczyt wulkanu jest zmudna i dluga a ostatni autobus spowrotem odjezdzal o 17.00. Nie zrazeni tym obrotem sprawy, wymyslilismy na predce plan B i ruszylismy pieszo w kolejne miejsce na wyspie, ktore nam polecono - Ojo de Agua. Choc z nazwy wydawaloby sie, iz jest to jakies dziewicze jeziorko posrodku dzungli, jest to tak na prawde basen zrobiony przez miejscowych, zasilany przez ponoc wulkaniczna wode, posiadajaca rzekomo cudowne wlasciwosci. Juz na wstepie placac 3 dolce/os., miejscowy ciec wymienil litanie cudow jakie tu mialy miejsce. I tak zaczal od opowiesci o 60-cio letniej pani, ktora teraz wyglada conajwyzej na 40, skonczyl na lysym facecie, ktory zyskal wlosy, jak Bob Marley. Minusem tego miejsca, prawdopodonie przez wygorowana cene wejsciowki, jest to, iz w srodku spotkac mozna prawie tylko i wylacznie amerykanow. Woda jednak byla krystalicznie czysta i bardzo przyjemnie orzezwiajaca, co po 1,5 godz. marszu bylo tym, czego nam trzeba. Po kilku godzinach leniuchowania i przeczekaniu tropikalnej burzy pod parasolem, zdecydowalismy sie wrocic, zahaczajac po drodze o mirador (punkt widokowy), znajdujacy sie posrodku plantacji bananowcow, z ktorego roztaczal sie przepiekny widok zarowno na wulkan, jak i na jezioro.

Po powrocie, jak poprzedniego wieczoru, spotkalismy sie w barze z Jorge, ktory mial dla nas dwie niespodzianki. Pierwsza bylo to, ze nastepnego dnia pracuje na miejscu w Altagracia i moze nam pozyczyc na caly dzien swoj motocykl. Mozecie tylko sobie wyobrazic banana, jaki rysowal sie w tym momencie na twarzy Macieja. A druga, to, iz ma dla nas darmowe miejsce noclegowe na kolejne noce w budynku nalezacym do szpitala.

Kolejny dzien rozpoczelismy bardzo wczesnie, wstajac o 6 rano, gdyz musielismy zaniesc do Jorge nasze plecaki i odebrac motocykl przed jego wyjsciem do pracy. Mielismy w planie, tym razem motocyklem, wybrac sie tam, gdzie planowalismy dzien wczesniej. Jadac Hartfordem doktorka wspolnie doszlismy do wniosku, iz olewamy wulkan i caly ten dzien spedzamy na dwoch kolkach. Jsxda motocyklem po wyspie wcale nie jest taka latwa, gdyz w wielu miejscach nie ma utwardzonych drog, a za kazdym zakretem czyhaja iespodzianki w stylu wolnobiegajacych swin, krow i koni. Jakims cudem udalo nam sie przejechac pol wyspy bez wywrotki, pomimo, iz kilkakrotnie bylo bardzo blisko lapiac power-sida na krowim placku :)
Po kilku godzinach motocyklowej wloczegi po najsliczniejszych miejscach tej wyspy stwierdzilismy, iz pojedziemy zobaczyc wodospad, znajdujacy sie na podejsciu pod wulkan Maderas, o nazwie Cascada San Ramon, do ktorego bez motocykla nigdy bysmy nie dotarli. Miesci sie on bowiem w czesci wyspy, do ktorej nie dociera transport publiczny. Po uiszczeniu oplaty 75 nio / osobe zostawilismy motocykl przy wejsciu i ruszylismy dalej piechota w droge, ktora wg miejscowych obliczen miala miec 3km. Pierwszy kilometr przeszlismy w 15min., drugi w niewiele wiecej, jednak ten ostatni to chyba sie rozmnozyl do przynajmniej pieciu, gdyz szlismy chyba ponad godzine. Droga byla ciezka, jednak widok, ktory zastalismy u schylku naszej wedrowki wybagrodzil nam w 100% nasze trudy. Z racji tego, iz nie planowalismy tu dotrzec tego dnia, nie zabralismy ze soba strojow kapielowych. Nie zrazeni tym faktem, rozebralismy sie do naga by swoimi spoconymi tylkami sprofanowac to dziewicze miejsce. Po tym, gdy juz napstrykalismy sobie troche fotek i gdy w spokoju delektowalismy sie niesamowitym pieknem tego miejsca uslyszelismy nadchodzacych turystow. W tym momencie Maciej jedna reka trzymajac swoje przyrodzenie a druga lapiac rownowage na kamieniach wyskoczyl w kierunku naszych gaci, by oszczedzic im widoku naszych bladych tylkow. Przeczekalismy grupe turystow, popstrykalismy jeszcze troche fotek i ruszylismy spowrotem. W drodze powrotnej, poniewaz z gorki, moglismy spokojnie podziwiac piekno miejscowej flory i fauny. Dzungla i jej odglosy zrobily na nas piorunujace wrazenie. A gdy udalo nam sie dostrzec goniace sie malpy w konarach drzew, poczulismy sie jak w filmie National Geographic. Tego dnia spotkalismy tez kolejny raz naszego starego znajomego, zielonego weza, ktorym okazal sie byc Bejuquillo Verde, jak nam to wyjasnil kuzyn Juana. I tym razem nie mamy zdjecia, gdyz szybko uciekl przed nami znikajac w gesto zarosnietym lesie, a my nie bylismy tak glupi, by za nim podazac. Zdjecia malp tez sa slabe, gdyz nie sposob bylo za nimi nadazyc beznadziejnym zoomem naszego aparatu. Ostatniego dnia udalo nam sie jednak jedna z nich zobaczyc na uwiezi przywiazana do tarasu jednego z miejscowych wiesniakow. Wsrod miejscowej ludnosci bowiem popularne jest lapanie miejscowej zwierzyny i przerabianie jej na domowych pupili. Innego dnia bowiem widzielismy takze olbrzymia, gadajaca papuge zamknieta w klatce nie duzo wiekszej od niej, u kolejnego wiesniaka. Jest to moze smutne, ale takie sa realia wyspy i jej mieszkancow, ktorzy zyja w bardzo podobny sposo od kilkudziesieciu czy kilkuset lat. Dowiedzielismy sie bowiem, ze wiekszosc z miejscowej ludnosci nigdy w swoim zyciu nie opuscila tej, w koncu niezbyt duzej, wyspy.

Gdy wrocilismy do domu szpitalnego, zastalismy tam nieziemski widok - narabanego juz jak szpak Juana, ktory swoim olbrzymim brzuchem wspaniale nawiazywal do miejsca, w ktorym przez nastepne kilka dni przyszlo nam spac - domu dla ciezarnych matek. Wieczor ten spedzilismy wesolo w czworke, raczac sie przepysznym nikaraguanskim piwem o nazwie Tońa sprzedawanym w naszych ulubionych litrowych butelkach, w barze za jedyne 40 nio / sztuke.

Nastepnego dnia Jorge mial wolne, wiec moglismy wszyscy w czworke skoczyc na najwieksza plaze wyspy - Santo DOmingo. Po kilku godzinkach relaksu Jorge stwierdzil, ze zawiezie nas do posiadlosci swojego przyjaciela, polozonej u podnoza wulkanu Concepcion, z ktorej roztacza sie przesliczny widok na drugi wulkan, wyspe i jezioro. Jedynym naszym srodkiem transportu byl motocykl. Tak wiec na raty, wpierw Jorge z Juanem, a potem Jorge z nasza dwojka dojechalismy na miejsce. Jazda motocyklem o pojemnosci 125cm3 w trzy osoby, po drogach Ometepe, to na prawde niezapomniane przezycie. Powrot do Altagracia to byla tez wspaniala przygoda. Tym razem naszym srodkiem transportu byla przedzierajaca sie przez dzungle ciezarowka, ktora zlapalismy na stopa.
Wieczorem tego dnia chlopaki postanowili pojsc na miejscowa dyskoteke, ktora byla organizowana z okazji odbywania sie konkursu pieknosci miejscowych nastolatek. Maciej jeszcze w zyciu nie byl na podobnej imprezie. Klimat tam panujacy byl bardzo karaibski, a muzyka zroznicowana - od reggaeton, poprzez miejscowe nikaraguanskie przeboje, po hity takich gwiazd, jak Rhanna itp. Niesamowite jest to, jak wszyscy tu dobrze tancza a parkiet przypominajacy nasza remize lokalna byl caly czas przepelniony. Impreza byla goraca, a pomimo iz wypito caly alkohol, jaki byl dostepny, impreza trwala dalej w najlepsze. Naszemu przyjacielowi Juanowi tego dnia bardzo sie "poszczescilo", gdyz wyrwal dwa trole, ktorych nie powstydzilby sie nawet Tolkien :) Na imprezie tej byla chyba cala wyspa, gdyz jak dowiedzielismy sie pozniej, tego typu wydarzenia nie zdarzaja sie tu zbyt czesto. Z racji nie istnienia nocnego transportu publicznego cala bawiaca sie mlodziez przyjechala tu swoimi motorkami. Wejscie na dyskoteke przypominalo nawet troche zlot motocyklowy - tak duzo stalo tam sprzetow.

Nastepnego dnia pozegnalismy sie z Jorge, ktory wzbogacil jeszcze nasza apteczke o kilka cennych medykamentow, i wraz z Juanem udalismy sie do Moyogalpy, skad odchodzil nasz powrotny prom. By ten dzien nie byl tak kompletnie stracony postanowilismy wybrac sie jeszcze do Punta Jesus Maria, ktory oddalony jest z tamtad o jakies 4 - 5 km. Miejsce to jest dlugim i waskim fragmentem ladu wcinajacym sie gleboko w jezioro, i z ktorego ponoc jest niesamowity widok na oba wulkany. Nam tego dnia pogoda nie dopisala i nie udalo nam sie zobaczyc tego miejsca w pelnej krasie.

Cala wyspa wywarla na nas olbrzymie wrazenie i z wielkim zalem sie z nia rozstawalismy. Najsmutniejsze jest to, iz jestesmy jednymi z ostatnich wedrowcow, ktorzy zobaczyli zarowno ja, jak i to olbrzymie jezioro w takim stanie. Od Juana bowiem dowiedzielismy sie, iz chinczycy, w porozumieniu z ich prezydentem dyktatorem, postanowili przekopac kanal, konkurencyjny dla panamskiego, w poprzek kraju, z wykorzystaniem tego olbrzymiego jeziora. Mamy szczera nadzieje, ze ta bezdennie glupia inwestycja nie dojdzie do skutku.
























































3 komentarze:

  1. aaaa pornografia!!!
    Olka a co to małpka Ci wszy zabiera? Już się tak nie dajwaj iskać :P

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękne zdjęcia - moim marzeniem jest zwiedzenie całej Ameryki Południowej, ale od strony dżungli itp. Zwiedzałam tak Meksyk, ale to jeszcze nie to na co czekam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Super, ze mogliście coś takiego przezyć, widać szczęście i radość na fotkach. pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń