sobota, 15 czerwca 2013

Laguna de Apoyo i Granada - Nikaragua

Korzystajac z weekendu i tego, ze Juan ma wolne w pracy, wybralismy sie jego zoltym bolidem na wycieczke po niedalekiej okolicy Managuy.
Naszym pierwszym przystankiem byla Masaya, okoliczne miasteczko, w ktorym, tak na prawde, nie bylo duzo do zobaczenia, poza typowym dla tej czesci swiata parkiem centralnym z kioskiem i kosciolem. Z rzeczy godnych do odnotowania - bylismy swiadkami jakiegos przedstawienia teatru ulicznego z maskami. Ponoc bardzo typowego dla Nikaragui. Jak dla nas nuda, nic szczegolnego, wiec ruszylismy dalej w kierunku miejscowego targu z artesaniami. Ceny byly typowo turystyczne wiec dalismy sobie spokoj z zakupami i tylko podziwialismy to, co sprzedawcy oferuja. Mila odmiana dla nas bylo to, iz tym razem nikt na sile nie probowal nam nic wcisnac i mozna bylo ogladac sobie w spokoju lokalne wyroby.

Nastepnym miejscem, ktore odwiedzilismy tego dnia byla Laguna de Apoyo - ladne jeziorko otoczone dookola bujna rozlisnnoscia. Z racji tego, iz jest ono polozone w niecce wulkanu, by dostac sie do wody zmuszeni bylismy zjechac dosc stromym zboczem na dol. Jak sie okazalo, jazda w dol byla zbyt wyczerpujaca dla hamulcow naszego pieknego wozidelka i w pewnym momencie Juan oznajmil nam, ze nie moze sie zatrzymac. My oczywiscie uznalismy to za zart i swietny dowcip i smiejac sie patrzylismy, co on wyprawia. Chlopak spocil sie niemilosiernie i jakims cudem zatrzymal swego leciwego volkswagena o skarpe. Zrozumielismy, ze to nie sa zarty. W trojke postanowilismy, iz najlepszym wyjsciem bedzie, jak Juan sam spowrotem pojedzie do gory i tam zostawi samochod, a my tu na niego poczekamy. Po kilkunastu minutach zatrzymal sie obok nas samochod, i gdy juz mielismy tlumaczyc kierowcy, ze nie lapiemy stopa, tylko czekamy na kolege, zobaczylismy w srodku usmiechnieta twarz Juana, wiec szybko do niego dolaczylismy. Z przemila parka starszych panstwa z Salwadoru, ktorzy, jak sie okazalo, rozpoznali w nas pasazerow autobusu do Nikaragui, dojechalismy nad brzeg laguny. Tam posiedzielismy troche, wykapalismy sie, posmialismy z Juana, ktory niczym amerykanski Marine, czolgajac sie, wychodzil z wody, by nie urazic swoich delikatnych stopek o kamienie. Ruszylismy spowrotem w gore, w kierunku samochodu. Po drodze zauwazylismy, iz "nasi" tu byli, widzac graffiti z bialo - czerwonym muchomorkiem z napisem "soy polaco, somos de Polonia". Idac doslownie 100m pod gorke Juan zdazyl dostac juz o malo zawalu serca. Na jego szczescie, w tej chwili podjechal samochod i zlapalismy kolejnego stopa na gore. Takze tym razem jechalismy z bardzo mila parka milych ludzi z Kostaryki. Na szczycie okazalo sie, ze Juan postawil swojego bolida w bardzo malowniczym miejscu, co postanowilismy wykorzystac robiac sobie fotki z tym przepieknym autem.

Z Laguny de Apoyo ruszylismy dalej do pobliskiej Granady. Jak nam powiedzial Juan, jest jednym ze starszych miast, lokowanych przez hiszpanow w calej Ameryce Lacinskiej. Pomimo, iz w swojej historii zostalo dwa razy spladrowane przez piratow zachwyca swoja przepiekna, kolonialna architektura. W centrum miasta postanowilismy cos zjesc i za namowa naszego hosta wybralismy potrawe, ktora byla mixem roznego rodzaju mies z Jukka, podana bardzo ladnie na lisciach z bananow. Jedzonko bylo dosc smaczne, choc niezbyt obfite. Olce niezbyt przypadl do gustu chicharon (swinska skora smazona na skwarek), gdyz kucharz nie zadal sobie trudu, by dokladnie wydepilowac szczecine. Wygladalo to conajmniej oblesnie, ale smakowalo calkiem calkiem. Na deser Juan zamowil bunuelo - gorace slodkie, smazone placuszki zrobione z Jukki, czym nie omieszkalismy sie poczestowac. I tym razem Olka miala pecha, gdyz w jej bunuelo wkomponowana byla usmazona mucha. Posileni tym pelnym protein posilkiem ruszylismy na spacer po zabytkowej czesci miasta.
Wyjezdzajac z miasta postanowilismy zobaczyc jeszcze ruiny starego szpitala, gdzie po klotni z przekupna ochrona zrobilismy kilka zdjec i ruszylismy spowrotem do domu, do Managuy.

Tego dnia, jak zawsze szlismy spac pijani, zarowno ze szczescia, jak i nadmiaru rumu, ktory wypilismy z naszym zwariowanym hostem.
















2 komentarze:

  1. opatrzyły mi się wasze mordki na tych zdjęciach, pokażcie dupe :P

    OdpowiedzUsuń
  2. Prosze bardzo - w poscie "Isla Ometepe" znajdzie sie i dupa :)

    OdpowiedzUsuń