czwartek, 7 lutego 2013

Havana - Kuba

Na wstepie chcielibysmy powiedziec wszystkim zastanawiajacym sie nad wyjazdem na ta wspaniala wyspe, ze, po 1 - warto na maxa, po 2 - da sie to zrobic stosunkowo tanio.
Cala nasza podroz dla dwoch osob lacznie kosztowala 564 dolary (przeloty Cancun - Havana i spowrotem)  plus wszystkie wydatki na miejscu 300 funtow. Czyli w sumie okolo 1600zl na osobe, a napewno da sie to zrobic taniej. Wezcie tez pod uwage fakt, ze nasz hiszpanski jest mocno kulejacy i w wielu przypadkach stanowil dosc duzy problem jesli chodzi o negocjowanie cen.

Jesli chodzi o dodatkowe koszty, musielismy zaplacic jeszcze po 250 peso meksykanskich podatku od turystyki, za wylot z tego kraju, oraz wykupic karte turysty (wize na Kube). 
Nasza wesola podroz rozpoczela sie od ponad godzinnego opoznienia podczas wylotu. Na kilka chwil przed planowanym odlotem przy naszym gate-cie zaroilo sie od policji z psami. Smialismy sie, ze to prawdopodobnie przez nasza kontrabande, a mianowicie bulki z szynka, ktore przemycalismy w naszym plecaku. 
Oczywiscie jak zawsze maciek byl szczesliwcem do trzepania przez celnika, tym razem kubanskiego jeszcze na ziemii meksykanskiej. Dokladnie przepytano ile mamy ze soba pieniedzy, jak dlugo zamierzamy podrozowac po Kubie itd itp. Moze jest to smieszne, ale sytuacja byla stresujaca, tym bardziej, ze panowie byli z gatunku tych wyjatkowo smutnych. W koncu weszlismy na poklad samolotu, ktory lata swietnosci mial juz dawno za soba. Ola sie troche zestresowala, ale okazalo sie ze spokojnie przelecielismy do Havany. 
Z lotu ptaka miasto pokryte jest calunem smogu powstalego, jak pozniej odkrylismy, dzieki spalinom przepieknych, lecz na maksa zatruwajacych srodowisko oldtimerow oraz wypalanych traw. 

Dzien 1:
Z raqcji opoznienia wyladowalismy juz po zmroku. Po odstaniu w olbrzymich kolejkach i przejsciu kontroli migracyjnej przyszlo nam jeszcze stac w kolejkach do wymiany walut. Na kubie obowiazuja 2 waluty. Na lotnisku moglismy kupic tylko ta wymienna (CUC). Wymienilismy 300 funtow za ktore otrzymalismy ok. 450 CUC. 
Naszym pierwszym zadaniem bylo przedostac sie z lotniska jak najtaniej do naszego hostelu. Mielismy opis, jak mniej wiecej to zrobic, jednak nie bylo to tak proste. Tak na prawde bylismy jedynymi turystami, ktorzy nie skorzystali z transportu spod lotniska. Z porspektywy czasu wiemy, ze taksowska, ktora bysmy wtedy wzieli kosztowalaby mniej wiecej tyle ile wynioslo nas podrozowanie po calej wyspie przez 2 tyg. Naszym kulawym hiszpanskim dowiedzielismy sie,ze po wyjsciu z lotniska musimy kierowac sie w prawo w kierunku innych terminali, a przy ostatnim skrecic w lewo by dojsc do przystanku autobusu miejskiego (P16). Z plecakami w nocy zajelo nam to ok. 30 min. Autobusem za 1 CUC, teraz wiemy, ze kosztuje on na prawde 1 peso nacional, dojechalismy do konca trasy ladujac niedaleko naszego hostelu, ktory dosc szybko znalezlismy. Hostel znajduje sie miedzy calle San Lazaro a calle Hamel, nr 308. Dzwonek natomiast trudno dojrzec, bo jest ukryty na wysokosci okolo 2m po lewej stronie. Placilismy 5 CUC za osobe na dzien. 
Pierwszy wieczor, wymeczeni podroza, spedzilismy na rozmowach z ludzmi z naszego hostelu. Udalo nam sie tez wymienic 10 CUC na 250 peso nacional od wyjezdzajacej nastepnego dnia argentynki.

Dzien 2:
Postanowilismy sie po prostu zgubic w miescie. Pojsc gdzie nas oczy poniosa zafascynowani tym wspanialym miastem. Zjedlismy najlepsza kanapke, jak wiemy z perspektywy czasu, na miescie, z ryba i znalezlismy miejsce, gdzie kupilismy rum z beczki, rozlewany do przyniesionych przez nas plastikowych butelek (750ml - 20 peso nacional). Dotarlismy miedzy innymi, lekko podchmieleni, na Plaza de Armas, centralnego placu Starej Havany. Siedzac na murku zagadalismy do wiekowej kubanki, ktora, na ile bylismy w stanie zrozumiec opowiedziala nam o miescie, takze z czasow jej mlodosci. Podczas naszej wesolej, zakrapianej rumem tulaczki przeszlismy prawie cala Stara Havane (Havana Vieja) i szybko poczulismy sie jak u siebie. Z malym wyjatkiem - syf, brod, poza glownymi miejscami odwiedzanymi przez tusrystow, jest niesamowity a smog na glownych ulicach, na ktorych tlocza sie przepiekne zabytkowe samochody potrafi sprawic niemala trudnosc w oddychaniu.

Dzien 3:
Milan - to bedzie o tobie.
Juz pierwszego dnia wiedzielismy, ze wsrod naszych wspollokatorow mamy zajebistego goscia z Serbii o imieniu Milan. Ale tak na prawde to dopiero trzeciego dnia wyrwalismy sie z nim na miasto. Polaczylo nas wspolne zamilowanie do nabijania sie z rosyjskiego buraczka, ktory takze nocowal w naszym pokoju, a przybyl na Kube gdzies z bialych niedzwiedzi w celach "matrymonialnych". Z Milanem postanowilismy od rana przejsc sie po najslynniejszych muzeach. Zwiedzilismy je bardzo dokladnie z zewnatrz. Jednak oplaty za wstep skutecznie odstraszyly nas od zaglebiania sie w ich wnetrzach. Zrobilismy mnostwo zdjec. Caly czas nie moglismy sie oprzec urokowi zabytkowych samochodow, ktore otaczaly nas ze wszystkich stron oraz niesamowitym kolonialnym budynkom. Polecamy wszystkim nie tylko chodzenie glownymi ulicami, ale takze zobaczyc ta zniszczona czesc starego miasta, gdzie mozna spotkac nawet koguta przyczepionego na sznurku przy drzwiach wejsciowych do kamienicy, czy kubanczykow w pocie czola naprawiajacych swoje automobile, w tym bardzo duzo naszych Fiatow 126p. Bardzo fajnie jest tez wejsc w podworka, aby zobaczyc jak to wszystko wyglada od wewnatrz, gdzie w miejscach wcale nie jakichs turystycznych, znajdziecie rewolucyjne hasla czy podobizny Fidela, Che i innych. Zaopatrzylismy sie takze w wiadomym miejscu, przez "pomylke" w dwie 1,5L butelki rumu.
Juz wczesniej mielismy zaplanowane zjawic sie na pewnym koncercie rozreklamowanym przez Couchsurferow. Na miejsce dojechalismy wraz z Milanem, a jakze, zabytkowym wozidelkiem, na ktorego wygodnej kanapie mozna bylo poczuc sie jak przeniesionym do lat 30. Koncert byl niesamowity. Polaczenie muzyki jazzowej z afrokubanska. Osuszylismy tam pierwsza z butelek w formie Cuba Libre (rum + kubanska podrobka coca coli - tukola- duzo lepsza od oryginalu). Po koncercie wrocilismy do hostelu gdzie oddalismy sie pijacko - politycznym debatom z niemcem, szwedem oraz serbem. Caly wieczor zakonczylismy spacerem po promenadzie, na ktorej siedziala niezliczona liczba kubanskiej mlodziezy. Smutne jest troche to, ze tak na prawde wiekszosc mlodych dziewczyn czycha tam na bogatego bialego sponsora. A mlodzi kubanczycy patrza na to z nieukrywana wrogoscia. Dziewczyny sa w wiekszosci sliczne i ubrane bardzo wyzywajaco a wsrod facetow dominuje styl metroseksualny. Witac, ze kubanska mlodziez bardzo zachlysnieta jest ameryka i tak na prawde liczy sie dla nich glownie pieniadz i wyglad. 

Dzien 4:
Czwarty dzien to znow wloczenie sie po Havanie. Tym razem wraz z Milanem postanowilismy, ze dotrzemy do Fortu Morro usytuowanego na drugim brzegu kanalu. Oczywiscie, jak zawsze chciano nas naciagnac na "tania" podwozke taksowka, bo nie ma pieszego przejsca tunelem pod kanalem. Mimo, iz oszukiwano nas, ze jest to niemozliwe, znalezlismy autobus nr 400, ktory zawiozl nas na druga strone za 0,5 peso nacional (trzeba wysiasc na pierwszym przystanku). My wesolo pojechalismy sobie dalej i musielismy sie wracac. Z fortecy jest bardzo fajny widok na Stara Havane a sama budowla, jak to fort - dziala i mury. Po powrocie do Starej Havany obzeralismy sie lodami za 1 peso nacional za sztuke oraz wymienilismy dalsze pieniadze z CUC na peso nacional. Do wymiany niezbedny jest paszport, jednak Oli udalo sie na piekne oczy przekonac pana w okienku, ze bez tych pieniedzy umrze z glodu. 
Na przeciwko naszego hostelu na ulicy Hamel, w najbardziej artystycznym chyba miejscu w Havanie, w kazda niedziele odbywaja sie od 12 -17 darmowe koncerty muzyki afrokubanskiej. Takze nas nie moglo tam zabraknac. Muzyka jest niesamowita i to tu tak na prawde zobaczylismy ta radosc i energie kubanczykow, o ktorej tyle czytalismy, a ktorej wczesniej nie moglismy znalezc. 
W hostelu od naszych gospodarzy, lamanym hiszpanskim dowiedzielismy sie jak mniej wiecej nastepnego dnia dotrzec do Trinidadu w jedyny sposob dla nas brany pod uwage - Camionem (Ciezarowka zaadoptowana do przewozu pasazerskiego). 
Wesoly dzien zakonczylismy jak prawdziwe burzuje dzieki Milanowi, ktory zabral nas do Hotel National - najslynniejszego chyba hotelu na Kubie, na ponoc najlepsze mojito w Havanie. Co tu duzo mowic - bylo zajebbbbiste, i zarowno miejsce jak i drink stanowily niesamowity kontrast do tego, co do tej pory widzielismy i do tego w jaki sposob przyszlo nam nastepnego dnia podrozowac.

















1 komentarz:

  1. Hej, dużo ciekawych informacji:), możecie wskazać w jakim miejscu odbywają się koncerty rozreklamowane przez Couchsurferow ? oraz ile kosztuje mojito w Hotelu National`e?:)))

    OdpowiedzUsuń