Dzisiejszy dzien spedzilismy na mocherowej wyspie, czyli tak na prawde Wyspie Kobiet. Jest ona widoczna z wybrzeza Cancun i dotrzec na nia mozna na kilka sposobow. Oczywiscie wybralismy ten najtanszy :) Ale jak zawsze nie dotarlismy na miejsce bez zadnych klopotow. Cala podroz rozpoczelismy od bezsensownego 40 minutowego oczekiwania na autobus, ktory nigdy nie przyjedzie, gdyz nie jezdzi z tego miejsca. W miedzyczasie minelo nas z 5 autobusow, ktorymi moglismy spokojnie dojechac do miejsca przesiadki, czyli do ADO Terminal. Nasze bezsensowne oczekiwanie na przystanku jest wynikiem naszego doswiadczenia z komunikacja miejska w Cancun, ktora jak juz wspomnielismy, jezdzi jak chce, bez jakichkolwiek rozkladow jazdy, czy nawet oznaczen przystankow. Na szescie zirytowana Olka w koncu poszla zapytac personel pobliskiej apteki o to, czy w ogole z tego miejsca odjezdza autobus R6. Jedyne i najwazniejsze co Olka zrozumiala z potoku slow przemilej, tegiej pani to - NIE. Na szescie wybiegl za nia tez jej kolega, ktory zaczal wyjasniac, juz w obecnosci Macieja, ze z tego przystanku w prawdzie R6 nie odjezdza ale i owszem R11, ktorego trasa biegnie tam, gdzie chcielismy dotrzec (ADO Terminal). Z terminala ADO przesiadlismsmy sie do Colectivo, czyli malego busa z napisem Punta Sam, czyli nazwa miejsca z ktorego odjezdza prom na Isla Mujeres. Na uwage w tym srodku transportu zasluguje sposob jego klimatyzowania - dziura w szybie z plexi, jakby wybita kamieniem. Dosc istotna sprawa jesli chce sie dostac na Isla Mujeres tanio jest nie wysiadac razem z wszystkimi gringos w polowie drogi wybierajac zolty prom pasazerski, ale trzymac nerwy na wodzy. Zostalismy w Colectivo sami z kierowca i jednym gosciem z Meksyku i po kilkukilometrowej przejazdzce po dziurawej drodze dotarlismy na miejsce zaladunku promu samochodowego. Tym razem mielismy fuksa na maxa bo wlasnie wybijala godzina 11.00 i wjezdzal ostatni samochod, kiedy wbiegalismy na poklad z pospiesznie kupionymi biletami (za 2 osoby 70 peso). Pozniej okazalo sie, ze gdybysmy na niego nie zdazyli nastepny odjezdzalby o 14.30. Sama podroz minela bardzo fajnie, w bardzo klimatyzowanej przestrzeni pasazerskiej (gorny poklad, na ktorym jest kilka lawek jest pod golym niebem) z jednym malym daszkiem, by ukryc sie przed sloncem. Po ok. 40 minutach przyjemnej podrozy dotarlismy na wyspe. Ma ona ponoc jedna z najladniejszych plaz w okolicy, o czym dowiedzielismy sie od przypadkowo, ponownie spotkanego angielskiego wybawiciela, poznanego na pokladzie samolotu zmiezajacego do Cancun (to ten, ktory uratowal nam tylek podajac adres swojego hotelu, ktory wpisalismy do karty migracyjnej). Teraz juz wiemy, ze facet ma na imie Andy. Gosc dal nam tez kilka wskazowek odnosnie naszych dalszych podrozy. Czy je wykorzystamy czas jeszcze pokaze, ale otrzymalismy od niego takze jego adres mailowy i powiedzial, ze mozemy do niego pisac kiedy tylko zechcemy a on z przyjemnoscia podzieli sie swoja wiedza na temat Ameryki Lacinskiej i miejs, w ktorych byl (a byl praktycznie wszedzie i zrobil to, co my mamy dopiero w planach czyli dotrzec ladem do Chile i Argentyny). Andy dal nam jeszcze jedna dobra rade, a mianowicie gdzie zjesc tanio i dobrze rybke. Oczywiscie, jak wszystkie jego rady i ta okazala sie genialna, bo tak dobrej ryby to dawno nie jedlismy. Kosztowala 70 peso, a jak wygladala mozecie zobaczyc ponizej. Sama knajpka wygladala dosc marnie, ale stojace wokol niej lodzie rybackie zaopatruja ja w swieze ryby a resztki z ich patroszenia pozeraja czajace sie w poblizu pelikany.
Jesli chodzi o sama slynna plaze faktycznie byla bardzo fajna, choc bardzo przepelniona turystami. Probowano nam wcisnac lezaki za "jedyne" 100 peso za jeden, ale jak wiecie wielkopolskie sknery nie wydaja pieniedzy na takie zbedne luksusy i znalezlismy sobie bardzo fajna miejscowke na piasku pod palmami. Nasze proby plywania w odleglosci kilkunastu mitrow od brzegu konczyly sie kontaktem genitaliow z piaskiem. Trzeba bylo naprawde isc daleko, by moc spokojnie poplywac. Dopiero pozniej dowiedzielismy sie od Andyego, ze na tym wlasnie polega unikalnosc tej plazy. Na plazy bylo tak przyjemnie, ze troche sie tam zasiedzielismy, co wplynelo na nasze plany zwiedzenia calej wyspy, w tym miejsca, gdzie mozna podziwiac zolwie morskie i jakies pseudo-pirackie domostwo, o ktorych czytalismy w przewodnikach. Nie chcialo nam sie juz na szybko wypozyczac meleksa i gnac tam na zlamanie karku, by zobaczyc wszystko przed odplynieciem naszego ostatniego promu. Dopiero pozniej w domu dowiedzielismy sie, ze Paco ta wyspe przemieza na stopa. Jest to o tyle dziwne, ze autostop w ameryce lacinskiej jest raczej nie praktykowany. Jednak z racji tego, iz po wyspie jezdzi niezliczona ilosc europejskich turystow z miejscem na tylnich siedzeniach meleksow, ten sposob zwiedzenia wyspy jest nie dosc, ze szybki, to jeszcze darmowy (madry Polak po szkodzie). Nie czujemy sie zawiedzeni, gdyz odpoczynek na plazach wyspy Isla Mujeres byl tym, czego bylo nam potrzeba.
Ostatni tani prom odplywal o 19.15. Wprawdzie nie podrozowalo nim zbyt
wielu turystow (poza nami moze jeszcze ze 3 Amerykanskich emerytow), a
wiekszosc na pokladzie stanowili lokalesi, podrozowalo sie fajnie i
bezpiecznie. Tego wieczora niebo bylo bezchmurne i z promu podziwialismy
nieznane dla nas gwiazdozbiory, prozno szukajac jedynych nam znanych
(malego i duzego radiowozu). Mielismy troche pietra czy w miejscu
wyladunku promu zastaniemy jakikolwiek srodek transportu, ktory zabierze
nas do cywilizacji. Na szczescie nie bylo z tym problemu - czekalo na
nas niezawodne Colectivo. Najsmieszniejsze w tym wszystkim jest to, ze
autobusik z naszej promowni do centrum jedzie przez przystanek drozszego
osobowego promu, ktorym jezdza wszyscy turysci (jego cena jest 2 razy
wyzsza od naszego). Ale to my mielismy miejsce siedzace, a osoby ktore
wsiadaly pozniej musialy na pol przygarbione na stojaco jechac w busiku z
przystosowanymi do tego celu przyspawanymi kilkanascie centymetrow nad
glowami siedzacych szczesciazy. Bardzo ciekawe jest to, ze tak naprawde
najwieksze korki i ruch na ulicach centrum Cancun wydawal sie byc
dopiero teraz, czyli okolo godz. 20.00. Smrod spalin oraz ogolny chaos
na drogach jest czyms, co trudno jest opisac. W tej przemilej,
smierdzacej atmosferze dotarlismy do ADO Terminal, skad "z narazeniem
zycia" ze srodkowego pasa Maciej probowal zlapac R11 do domu. Brak
wprawy rodowitego Meksykanca i ogolnie olewczy stosunek kierowcow
autobusow do gringos sprawil, ze pojechalismy 15 minut pozniej R6.
Powrot do domu uwienczylismy zakupami w znajomym Wallmarcie, gdzie
"upolowalismy" osmiornice na srodowy obiad.
|
Widok z promu na Cancun |
|
Z Andym wybawca |
|
Miejscowka na plazy - widok z naszej perspektywy |
|
El Pelikano |
|
Rybunia |
|
Przed knajpka serwujaca ryby |
|
Ola z pelikanem nr 2 |
W miejsce adresu można wpisać cokolwiek, nikt tego nie sprawdza i o ile rubryka jest wypełniona urząd jest zadowolony. Działa. Pozdro, marych
OdpowiedzUsuńTeraz juz to wiemy, ale poczatkowo stresik w samolocie byl niemaly. Ale nie jest tez tak do konca, bo musielismy troche naklamac panu z urzedu migracyjnego, bo wypytywal o nasz adres.
UsuńStrasznie wam zazdroszczę.....rzucam wszystko i lece do was :-) trzymam kciuki za Kubę! Siora
OdpowiedzUsuńGdzie jedliście ta rybę?
OdpowiedzUsuń