sobota, 16 lutego 2013

Vinales - Kuba

Tej podrozy balismy sie najbardziej.  Po 1sze wypadala na sobote, czyli dzien wolny od pracy, kiedy zdecydowanie trudniej jest zlapac jakikolwiek srodek transportu. Po 2gie byla to najdluzsza wyprawa, jesli chodzi o odleglosc, ktora mielismy przebyc. Jak zawsze ustawilismy sie na odpowiednim, wylotowym przystanku skoro swit. Juz dzien wczesniej pytalismy jednego amarillo jak to zrobic, by sie jakos znalezc w Vinales. Usmiechniety gosc powiedzial, ze jest to latwe i nie mamy sie niczym przejmowac, po prostu nastepnego dnia zapytac jego zmiennika a on znajdzie nam jakis srodek transportu. Rzeczony zmiennik okazal sie burakiem i juz na pierwszy rzut oka wiedzielismy, ze nasza podroz wcale nie bedzie taka latwa. Gosc wsadzil nas w auto za 1 peso nacional i wywiezli nas na rogatki miasta skad mielismy lapac transport dalej. Kolejny amarillo okazal sie nie dosc ze jeszcze wiekszym burakiem to do tego przekupnym, ktory postanowil sobie na nas zarobic. Pierwszy zatrzymany przez niego autobus, jadacy mniej wiecej w dobrym kierunku nas nie zabral, gdyz stwierdzono, ze nie jestesmy kubanskimi studentami i nie nalezy nam sie transport autobusem Astro. Po jakims czasie zatrzymal sie samochod prawdopodobnie znajomego amarillo, ktory wspanialomyslnie chcial nas zabrac za 20 CUC/osobe do Varadero. Jednak po krotkich negocjacjach ustalilismy, ze za 10 CUC w sumie zabierze nas mniej wiecej na polowe drogi i wysadzi nas na autostradzie do Havany. Samochod prowadzila laska a facet tlumaczyl nam jak dostac sie najlepiej do Vinales. Okazalo sie, ze w miejscu, gdzie nas wysadzi nusimy zlapac jakis transport na przedmiescia Havany (8km przed Havana na ulicy Primera Anillo), a stamtad miejskim autobusem P6 do Uniwersytetu C.U.J.A.E., skad z buta (+/-2km) mozna dojsc do autostrady kierujacej sie do Pinar del Rio, a stamtad juz rzut beretem do Vinales. Doga wcale nie byla az taka prosta jak by sie to wydawalo i zajela nam ponad 9 godzin, ale jakos dalismy rade. W telegraficznym skrocie: Cienfuegos - Jaguey (5CUC/osobe w samochodzie z gosciem), Jaguey - Primera Anillo (przeplacone 40 peso nacional w camionie - powinno byc 20), Primera Anillo - C.U.J.A.E. (1 peso nacional/osobe autobus P6), z autostrady do Pinar del Rio (20 peso nacional/osobe camionem), Pinar del Rio - Vinales (1 peso nacional/osobe transporte publico z dworca). 

Dzien 1:
Zamieszkalismy z kubanska rodzinka w domku z przepieknym widokiem na gory. 
Bylismy tak zmeczeni po 10 godzinach jazdy tymi wszystkimi srodkami transportu, ze nie mielismy sily isc gdziekolwiek w poszukiwaniu jedzenia, dlatego poprosilismy nasza gospodynie o przygotowanie dla nas obiado - kolacji. To co dostalismy przeszlo nasze najsmielsze oczekiwania. Smazona ryba, ryz, mnostwo warzyw, swiezo wyciskany sok z ananasa, zupa z czarnej fasoli, czipsy domowego wypieku i mnostwo owocow na deser. Obrzarlismy sie jak baki i zjedlismy o wiele za duzo, czym zadziwilismy prawdopodobnie naszych gospodarzy. Maciej nie zgodzil sie by tak ten dzien sie zakonczyl, wiec ruszylismy zwiedzac miasto i dotarlismy w koncu na glowny plac miasta przy kosciele, skad wpatrzeni w gwiazdy sluchalismy kubanskich rytmow z pobliskiej knajpy. Zasnelismy na lawce. Jak sie ocknelismy po paru chwilach przenieslismy sie w wygodniejsze miejsce, czyli do naszego przytulnego lozeczka z moskitiera. 

Dzien 2:
Od rana wybralismy sie w gory. Chcielismy sie po prostu poszwedac po okolicy bez celu, naszym sposobem. Widoki byly niesamowite. Tak rozne od tego wszystkie co widzielismy do tej pory. Jesli chodzi o uprawy to krolowal oczywiscie tyton. Nic w tym wiec dziwnego, ze w koncu trafilismy przypadkiem do jednej z chat, w ktorej sie suszyl. Proponowano nam zwiedzanie "fabryk" cygar juz wielokrotnie, jednak zawsze odmawialismy, stwierdzajac, ze bez sensu wydawac kase na cos takiego. Tym razem jednak mlody chlopak z czystej sympatii zaproponowal nam po prostu bysmy zobaczyli jak to sie robi nie oczekujac nic w zamian. Dowiedzielismy sie tu, ze cygara powstajace tutaj sa w 100% naturalne. Dla nas np. wielkim zaskoczeniem okazalo sie, ze klejone sa za pomoca miodu. Gosc opowiedzial nam tez, ze z calej uprawy 90% oddaje Fidelowi, a pozostale 10% moze zatrzymac dla siebie. Maciej troche zaluje, ze nie kupil tutaj wiekszej ilosci cygar, ktora mozna byloby pozniej z niezlym zyskiem sprzedac gdziekolwiek, ale nie mielismy do tego glowy i jedynie z dwoma otrzymanymi w prezencie cygarami ruszylismy w dalsza droge. Wieczor uplynal nam pod znakiem sraczki i zygania. Bylismy na tyle glupi, ze skusilismy sie na miejscowe refresco, ktore pozamiatalo Olke.

Dzien 3:
Odpoczynek po refresco. Maciej poszedl sam w gory.

Dzien 4:
Ze wzgledu na stracony dzien postanowilismy wykupic dodatkowy nocleg, by jeszcze troche pozachwycac sie malowniczymi okolicami Vinales. Chcielismy zobaczyc slynne "prehistoryczne murale" wykonane na zyczenie Fidela na jednej z pobliskich gor. Tak jak to brzmi tak wyglada - tandeta na maksa ale trudno nie zobaczyc. Znalezlismy tez fajna jaskinie, do ktorej prowadzily metalowe schodki. Wloczylismy sie troche miedzy gorami w slimaczym tempie ze wzgledu na przezycia ostatnich dni. Co tu duzo gadac, piekne widoki, piekna pogoda, miejsce, ktore polecamy kazdemu, kto lubi przyrode. Niby to wyglada troche jak nasze Pieniny, ale z drugiej strony wszedobylskie palmy i bananowce, czerwona ziemia oraz latajace nad glowa sepy dostarczaja odmiennych wrazen. Jesli chodzi o miejscowa faune to zobaczylismy fajne, duze niebieskie ptaki, ktorych nie dalo sie uchwycic w obiektywie, biale czaplopodobne lazace za orzacymi wolem wiesniakami, krowy o majestatycznym porozu, cherlawe konie oraz koliberki, ktore wlasnie tutaj zobaczylismy pierwszy raz w zyciu, a ktore zrobily na nas olbrzymie wrazenie. Z wieczornych atrakcji trafilismy na wyscigi konne miejscowych "kowbojow" na swiezo zlanej deszczem, blotnistej ziemii. Przypomnialo to Mackowi troche wyscigi motocyklowe na 1/4 mili w Bednarach. Z tym, ze kowboje robili miliard faultstartow, o ktore ciagle sie klocili.













Brak komentarzy:

Prześlij komentarz