poniedziałek, 11 lutego 2013

Trinidad - Kuba

Nasza podroz rozpoczela sie o 5 nad ranem. jak ustalilismy naszym lamanym hiszpanskim, musielismy sie dostac autobusem miejskim nr P6(chyba) na Via Blanca. Autobus byl zdominowany przez wesola, pijana grupe transwestytow, a jednemu z nich udalo sie skrasc Maciejowi buziaka. Wysiedlismy doslownie w czarnej dupie, gdyz oswietlenie miejskie na przedmiesciach Havany bylo, delikatnie mowiac, srednie, a byla jeszcze noc. Nasza misja bylo dostac sie na rogatki Havany i autostrade (av. Primera Anillo). Po ilus rozmowach z nielicznymi spotkanymi kubanczykami stanelismy z grupka lapiacych stopa. Dosc ciekawe jest to, iz robia to trzymajac w reku 20 peso nacional i machajac. Zatrzymal sie luksusowy autobus zmierzajacy do Cienfuegos. Wewnatrz niego probowano nas naciagnac na bilet za 18 CUC na co jednak nie przystalismy. Tym sposobem wyrzucili nas na Primera Anillo, za co nie musielismy nic zaplacic. Miejsce naszych poszukiwan okazalo sie przystankiem na autostradzie wylotowej z Havany, na ktorym dosc duza grupka kubanczykow probowala lapac jakikolwiek transport dalej. Pogadalismy z ludzmi i upewnilismy sie czy z tego miejsca jestesmy w stanie zlapac jakikolwiek transport do Trinidadu. Po jakims czasie zatrzymal sie autobus Astro zmierzajacy do Sancti Spiritus. Kierowca powiedzial, ze zabierze nas za 5 CUC, ale my nie wiedzielismy gdzie to jest... Okoliczni kubanczycy zaczeli na nas krzyczec, ze to jest blisko, ze mamy jechac i w ogole sie nie zastanawiac. Problem polegal jednak na tym, ze mielismy tylko banknoty po 20 CUC. Z pomoca przyszedl jeden niepozorny gosciu, ktory w swojej cinkciarskiej saszetce mial niemaly majatek i rozmienil nam kase przy niemalym poruszeniu wszystkich zebranych wokol nas (polezam zawsze miec drobne pieniadze bo akcja byla dosc nerwowa). W autobusie klima podkrecona w stylu kubanskiem na maksa (cyfrowy termometr wewnatrz wskazywal 8 stopni C). Po okolo 4 godzinach wyladowalismy w Sancti Spiritus. Miejscowosc niezbyt ciekawa wiec postanowilismy jechac dalej do Trinidadu. Tu spotkalismy sie pierwszy raz z instytucja amarillo (zolty), o ktorej nie czytalismy w zadnej z relacji internetowych na temat Kuby. Jest to urzednik panstwowy, ktorego zadaniem jest znalezienie transportu kubanczykowi. Moze on zatrzymywac dowolne pojazdy, zarowno autobusy, camiony, jak i prywatne auta. Dziala to tak, ze podchodzisz do goscia i mowisz gdzie chcesz jechac, a on ci ten transport jakos znajduje. Oczywiscie nie dziala to dla turystow, ale od czego sa negocjacje. W sancti Spiritus bylo dwoch amarillo, ktorym wytlumaczylismy ze jestesmy studentami, nie mamy pieniedzy i chcemy dotrzec jak najtaniej do Trinidadu. Troche sie z nas podsmiewali ale suma sumarum wsadzili nas w autobus Astro, ktorym za 20 peso nacional/2osoby dotarlismy do Trinidadu. 

Dzien 1:
Dzieki naszej poprzedniej gospodyni z Havany - Magnolii, dostalismy namiar na case (nocleg) w Trinidadzie za 15 CUC na 2 osoby za noc. Miejsce znalezlismy jak zawsze rozmawiajac z lokalesem, ktory zaprowadzil nas pod same drzwi. Okazalo sie niestety, ze pani ma juz wszystkie miejsca zajete wiec zalatwila nam nocleg u swojej znajomej. Dostalismy dla siebie caly domek 3 pokoje z gankiem, kuchnia, lazienka itd. Wykupilismy do tego sniadania w cenie 1,5 CUC/osobe. 
Trinidad okazal sie pieknym, spokojnym, malowniczym miasteczkiem w kolonialnym stylu umiejscowionym na kilku pagorkach. Byla to mila odmiana po zgielku ulic Hawany. Cala miejscowosc jest dosc mala i spokojnie mozna ja cala obejsc w jeden dzien, my jednak za namowa naszej niedoszlej gospodyni postanowilismy tu zostac 3 noce. Odrazu zwrocilismy uwage na fakt, ze w Trinidadzie stosunkowo malo jest, tak czesto obleganych przez nas, miejsc fast-foodowych. Olbrzymi problem stanowi znalezienie jako takiego jedzenia na ulicy. Tutaj zdecydowanie kroluja kramy i sklepiki z owocami i warzywami, prozno jednak szukac pizzy czy innego zapiekanego ryzu. Nawet znalezienie piekarni i zakup chleba byl nie lada wyzwaniem bo 90% wypieku ladowane jest na rowerki z przyczepkami i rozwozone po calym miasteczku. Tego dnia raczylismy sie wiec watpliwej jakosci kanapka z serem, ktora byla kanapka z jajkiem i do tego dokupilismy 10 chyba najdrozszych jaj na Kubie na zas.
Tym, co odroznia Trinidad od innych miast na Kubie sa jego stare brukowane ulice, a tym co sprawia, ze warto zatrzymac sie tu na troche dluzej sa tzw. casa de musica, czyli miejsca, gdzie glownie wieczorowa pora, poza mojito uraczyc mozna sie wspaniala kubanska muzyka. 

Dzien 2:
Dzien drugi przywital Macieja sraczka po kanapce z poprzedniego dnia. Jednak 2 loperamidziki sprawily, ze byl znow jak nowo narodzony. Tego dnia postanowilismy sie poszwedac. Maciek stwierdzil, ze fajnie byloby zobaczyc Trinidad z pobliskiej gorki, na ktorej nie znalezlismy nic poza spalonymi palmami, resztkami jakiegos budynku, konskim gownem i bunkrem. Widok jednak wynagrodzil trudy wspinaczki w upalnym sloncu. Tego dnia zwiedzilismy rowniez komunistyczne muzeum walki przeciwko zbrodniczym partyzantom (sprzeciwiajacym sie jedynemu i prawdziwemu ustrojowi). Ogolnie caly dzien minal nam na szwedaniu sie po miasteczku i saczeniu rumu a wieczorem raczylismy sie kubanskimi rytmami w casa de musica, obleganym tak bardzo, ze nawet schody miedzy kosciolem a knajpa stanowily czesc siedzaca. Wielu turystow nie tylko slucha ale takze probuje tam tanczyc rytmy kubanskie. Takze tutaj znalezc mozna wielu odpicowanych lalusiow polujacych na bogate turystki i odstrzelone malolaty prowokujace turystow.

Dzien 3: (chytry 2 razy traci)
Od naszej gospodyni dowiedzielismy sie, ze ponoc za 10 CUC/osobe (ponoc z przewodnikiem po parku, oplata za wejscie i przejazdem w 2 strony) mozna dzien wczesniej wykupic wycieczke do Topes de Collantes. Niestety dowiedzielismy sie o tym, dnia poprzedniego, 10 minut przed zamknieciem biura. Nie zrazilismy sie tym i stwierdzilismy, ze sami tam jakos dojedziemy, wiec wczesnie rano o 7.00 wybralismy sie na przystanek. Tam znalezlismy amarillo, ktory zatrzymal dla nas busik i za ostro przeplacona kwote 3 CUC/osobe dojechalismy do parku krajobrazowego. Na miejscu okazalo sie, ze wstep kosztuje 9 CUC/osobe (czyli jak latwo policzyc juz przeplacilismy 2 CUC, a bedzie trzeba jeszcze jakos wrocic. Park prezentowal sie przepieknie a nasz finansowy wydatek okazal sie nawet niezla inwestycja, gdyz znalezlismy sie tam duzo wczesniej przed jakimikolwiek turystami. Maszerowalismy sobie po gorach wsrod pieknej, bujnej tropikalnej rozlinnosci zupelnie sami, tak, jak bysmy odkrywali jakies zaginione miejsce. Po okolo 2 godzinach doszlismy do pierwszego wodospadu. Na poczatku postanowilismy sie wykapac tam na waleta, jednak cos nas tchnelo i zrobilismy to w strojach kapielowych. Jak sie okazuje slusznie, bo za jakis czas przybyli pierwsi turysci. Niema tego zlego, co by na dobre nie wyszlo bo dzieki temu mamy wspolne zdjecia spod wodospadu. Po skutecznym odmrozeniu sobie genitaliow w lodowatej wodzie poszlismy dalej i dotarlismy do drugiego wodospadu. Jak dla nas miejsce zapiera dech w piersiach. Maciej postanowil, ze zdobedzie go i wdrapal sie na sam szczyt, do miejsca z ktorego wyplywala woda.
Po pikniku pod wodospadem z chleba i ugotowanych wczesniej jaj udalismy sie w droge powrotna. Wychodzac z parku mielismy juz za soba okolo siedmiogodzinny spacer po gorzystym Topes de Collantes, a tu okazuje sie, ze nie ma tanszej mozliwosci dojazdu do Trinidadu niz taksowka za 17CUC/osobe. Oczywiscie olalismy taka ewentualnosc i poszlismy z buta w kierunku Trinidadu. W tym momencie GPS w telefonie pokazywal 12,8km do domu. Idac oczywiscie bylismy przekonani, ze w koncu zlapiemy jakiegos stopa. Jednak zostawalismy skutecznie olewani za rowno przez miejscowych kubanczykow, jak i podrozujacych wynajetymi autami turystow. A nad nami krazyly wszedobylskie sepy. Z kilometra na kilometr wydawalo nam sie, ze jest ich coraz wiecej hehe. Po 8km asfaltem przez gory w upalnym sloncu wreszcie zlitowalo sie nad nami dwoch amerykanskich kubanczykow i odwiezli nas niesamowitym, zabytkowym wehikulem pod same drzwi naszej casy za darmo. Po powrocie wieczorem bylismy tak zmeczeni, ze nawet nie chcialo nam sie isc posluchac muzyki, wiec zrobilismy sobie drinki w domu i padlismy. Tym bardziej, ze nastepnego dnia skoro swit czekala nas podroz do Cienfuegos.
 














Brak komentarzy:

Prześlij komentarz