środa, 20 lutego 2013

Havana - Kuba

Jak za kazdym razem obudzilismy sie skoro swit, tym razem w mega pospiechu, bo nasz hiszpanski zawiodl. Dalibysmy glowe, ze gosciu powiedzial, ze transport publiczny do Pinar del Rio odjezdza o 6.30, a tu budzi nas o 5.15 i mowi, ze mamy 15 minut do odjazdu. Na szczescie jak zawsze bylismy spakowani wiec w 10 min. bylismy na przystanku. Okazalo sie to wszystko jednak bez sensu, bo transporte publico po prostu sie nie zjawilo. Kubanczycy jakos dziwnie nie byli zaskoczeni tym faktem i po prostu rozeszli sie, by kazdy mogl w jakis sposob znalezc swoj srodek transportu do Pinar. Tak wiec znowu zostalismy w czarnej... doslownie - bo bylo ciemno na maxa. Tym razem bycie bialym frajerskim turysta jednak nam pomoglo. Majac konkurencje ok. 30 kubanczykow, ktorzy tak jak my nie doczekali sie transportu udalo nam sie zlapac samochod do Pinar del Rio, gdyz to do nas wlasnie podjechal, liczac na wiekszy zysk. Z racji, ze lecielismy juz na resztkach naszego budzetu negocjacje byly dosc sprawne i za 1 CUC od osoby, tak samo jak inni pasazerowie (7 osob plus dziecko) starym krazownikiem szos pojechalismy do celu. W Pinar wbieglismy doslownie do camiona jadacego do Havany i w szybki sposob znalezlismy sie w stolicy. 

Z racji, ze nie sadzilismy, iz az tak szybko dostaniemy sie do miasta otrzymalismy w prezencie caly dzien. Bardzo szybko zabookowalismy sie w naszym starym hostelu, gdzie juz wczesniej zarezerwowalismy ta ostatnia noc i polecielismy wloczyc sie po miescie. 
W Havanie poczulismy sie jak u siebie - wysiedlismy z autobusu bez problemu i pytania, tam, gdzie trzeba, znalezlismy ulubione miejsca z jedzeniem, ulubione uliczki - dziwne jak szybko czlowiek adaptuje sie do nowych miejsc, bo przeciez bylismy tam wczesniej tylko 4 dni.
Nastepnego dnia, juz o 7.30 ruszylismy autobusem miejskim P16 w kierunku lotniska. Po ok. 40 min. bylismy na miejscu, czyli tam, gdzie wszystko sie zaczelo. Tym razem w dzien, sloncu i juz znajac trase wszystko wydawalo sie bardzo proste. Na samym lotnisku, po charakterystycznym akcencie rozpoznalismy rodaka - Rafala, ktory okazal sie bardzo fajnym czlowiekiem. Zaprosil nas nawet do swojej chaty w meksykanskim miescie Playa del Carmen, gdzie prawdopodobnie bedziemy. Obiecal nam tez zabrac nas ze soba do Tulum, ale o tym pewnie napiszemy nastepnym razem...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz