poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Guadalajara - Meksyk

Guadalajara to jedno z tych miejsc, ktore wiedzielismy, ze odwiedzimy juz przed wyjazdem z Polski. Na ta decyzje wplynely dwie sprawy. Pierwsza i najwazniejsza jest to, ze mieszka tam Armando - gosc, ktorego Maciej poznal kilka lat temu w Barcelonie obiecujac sobie, ze go kiedys odwiedzi. A druga sprawa, to to, iz jest to drugie pod wzgledem wielkosci miasto Meksyku, stolica mariachi i ogolnie krana plynaca tequila. Jesli chodzi o mariachi, to okazalo sie, ze nie jest tu jakos super wyjatkowo i w wilu innych miejscach widzielismy lepszych muzykow na ulicach niz tutaj. Co do tequili, to sprawa sie potwierdzila, szczegolnie podczas naszego jednodniowego wypadu do miasta Tequila, o ktorym napiszemy pozniej.
A teraz od poczatku.

W Guadalajarze wyladowalismy w poniedzialek i dosc szybko znalezlismy miejsce, w ktorym spedzilismy nastepne dziesiec dni - dom naszego couchsurfera - Nicka. Miescil sie on na ulicy Sevilla, oddalonej na pieszo ok. pol godziny drogi od centrum. Droge ta dane nam bylo przemierzyc przez caly nasz pobyt wielokrotnie, co sprawilo, iz centrum Guadalajary znamy jak wlasna kieszen. Z ciekawostek dotyczacych ulicy, na ktorej mieszka Nick, to w poniedzialki (czyli w dzien naszego przybycia) prostopadla do niej ulica jest zamykana i przeistacza sie w olrzymi targ (mercado), na ktorym za bardzo male pieniadze mozna kupic wszelkie mozliwe produkty zywnosciowe a takze ubrania i inne duperelki typowe dla tego typu miejsc.
Jesli chodzi o centrum miasta, to zgadnijcie co! Dominuje tam przepiekna kolonialna zabudowa :) Tak na prawde aglomeracja Guadalajary sklada sie z kilku wchlonietych przez nia miejscowosci i jest kilka miejsc, ktore wygladaja jak centrum miasta. Poza glownym centrum Guadalajary jest takze miejsce zwane Zapopan, ktore takze wyglada jak centralna czesc miasta. Nie mozna tez zapomniec o innej miejscowosci w obrebie aglomeracji - Tonala, ktora to z kolei charakteryzuje sie tym, iz w dwa dni w tygodniu (wtorek, niedziela) przeistacza sie w najwiekszy uliczny targ jaki do tej pory widzielismy, wliczajac w to olrzymie targi z D.F. Nie jest to targ zywnosciowy, a olbrzymi bazar, na ktorym mozna wyposazyc cale mieszkanie, a takze ubrac cala rodzine.
Wracajac jednak do glownego centrum Guadalajary, nie jesto ono jednak az tak interesujace, jak sie spodziewalismy po 6. milionowym miescie. Jesli chodzi o zwiedzanie, to najciekawsze do obejrzenia w centrum sa murale Jose Clemente Orozco. Jeden z nich mozna ogladac za darmo w Palacio de Gobierno i przedstawia on Hidalgo - najistotniejszego bohatera narodowego Meksyku. Wpatrujac sie w ten olbrzymi mural mozna dostrzec wiele ciekawych smaczkow, ktore dla osoby znajacej choc troche historie Meksyku i swiata z czasow Orozco sa bardzo interesujace. O kunszcie tego wspanialego muralisty swiadczy tez fakt, iz piesc Hidalgo wydaje sie zawsze podazac za obserwatorem, niezaleznie od miejsca, z ktorego by podziwial mural. Drugi mural znajduje sie w Hospicio Cabanas, ktore przez wiele lat bylo domem dziecka. Trudno tak na prawde opisac, co przedstawia szereg malowidel zdobiacych sklepienie i sciany tego olbrzymiego budynku. Istnieje wiele interpretacji, ktore za darmo podsluchiwalismy zarowno w j. angielskim jak i hiszpanskim, co rusz to doczepiajac sie do ktorejs z wycieczek. Jest to jeden wielki polityczny manifest Orozco, w ktorym zawarl swoja wizje spoleczenstwa Meksyku od zarania dziejow. Jednym slowem jedna wielka schiza, lecz wykonana po mistrzowsku. Nie bez kozery bowiem nazywaja tego artyste meksykanskim Michalem Aniolem. W gmachu tego budynku spedzilismy we wtorej ladnych pare godzin rozkminiajac co autr mial na mysli i to chyba najlepsza referencja tego, ze warto odwiedzic to miejsce. Jesli chodzi o praktyczne rady dotyczace tego miejsca to nasuwaja sie dwie: 1. Idzcie tam we wtorek - bedzie za darmo, 2. Poczytajcie duzo o malowidlach wczesniej lub wykupcie przewodnika, w przeciwnym wypadku nie jestescie w stanie w pelni docenic to dzielo i jego symbolike.
Kolejna wizytowka miasta sa wpaniale karety, ktore w innych miejscach zobaczyc mozna tylko w muzeum, a tutaj jezdza normalnie po ulicach wozac turystow.
Zwiedzilismy tez oczywiscie niezliczona ilosc kosciolow z dwoma najslynniejszymi - katedra i bazylika na czele.
Jednego dnia wybralismy sie tez z naszym gospodarzem Nickiem na wycieczke rowerowa, ktora choc w niewielkim stopniu uswiadomila nam, jak szalone moze byc poruszanie sie po ulicach duzego meksykanskiego miasta. Na wstepie Nick powiedzial nam,iz czerwone swiatla nas nie obowiazuja i zebysmy sie nie przejmowali, gdy bedzie nas prowadzil pod prad. Gdy do tego dodamy rowery, ktore pozyczyl dla nas od rodzinki w rozmiarze meksykanskim (1.60 w kapeluszu) zobaczycie mniej wiecej obraz naszej rowerowej eskapady po ulicach Guadalajary. Celem naszej wycieczki byl park Bosque los Colomos, ktory znajduje sie w jednej z najbogatszych dzielnic Guadalajary. Jest to przesliczny park, ktory stanowi glowne miejsce joggingu bialych, czytaj - bogatych, mieszkancow miasta. Z ciekawostek dot. tej dzielnicy: zaciekawily nas szczegolnie sposoby ochrony willi miejscowych bogaczy. Uswiadczyc tu mozna bylo nie tylko zasieki z drutow kolczastych, ale tez ogrodzenia pod wysokim napieciem, ktore moga przypominac te z obozow koncentracyjnych czy wiezien wysokiego ryzyka.
Dla Olki najciekawszym miejscem w Guadalajarze bylo olrzymie zoo, ktore ponoc jest jednym z najwspanialszych w calej Ameryce Lacinskiej. Czy tak jest, nie wiemy, ale na glowe bije to, ktore widzielismy w Mexico City. Lazilismy po nim dobre 5 godzin i zobaczylismy chyba wszystkie mozliwe interesujace zwierzaki z calego swiata, jakie tylko mozna sobie wymarzyc. Najbardziej podobaly nam sie wybiegi, do ktorych mogl wejsc zwiedzajacy. Oczywiscie nie ma takich z lwami, czy jadowitymi wezami, ale mozna obcowac z kangurami, malpami, papugami i innymi tego typu niegroznymi zwierzakami. Bardzo podobalo nam sie rozwiazanie techniczne, a mianowicie do kazdego tego typu wybiegu wchodzilo sie przez sluze, stworzona z dwoch drzwi z zamkiem na elektromagnes. W momencie gdy jedne drzwi byly otwarte, drugich nie sposb bylo otworzyc, co sprawialo, ze zwierzaki nie uciekaly. Podsumowujac to miejsce, jesli bedziecie w Guadalajarze musicie odwiedzic zoo. My wybralismy normalne bilety za 65 peso. Jednak gdy macie ochote skorzystac z kolejek gorskich, wyciagow, jestescie leserami i nie chce wam sie chodzic i wolicie by wam wozono tylek po ogrodzie - doplacajac kolejne 100 peso mozecie z tego wszystkiego korzystac.
Jak juz wczesniej wspominalismy jednego dnia udalismy sie do slynnej na caly swiat miejscowosci zwanej, tak jak trunek -  Tequila. Udalo nam sie to zrobic z kuzynem Nicka i jego mala coreczka, ktorzy korzystajac z mekykanskiego swieta postanowili wybrac sie z nami. Nie musimy dodawac, ze dzieki temu zaoszczedzilismy kupe pieniedzy na przejazdy, a takze kupe czasu. Udajac sie do Tequili zwiedzilismy po drodze niesamowite miejsce Guachimontones, o ktorym wczesniej w ogole nie slyszelismy. Byla to kolejna niesamowita zona archeologica, ktora dane nam bylo obejrzec w Meksyku. Wyjatkowe w niej jest to, iz miejscowa cywilizacja oparla swoja architekture na okregu. Chociaz moze zabrzmi to dziwnie, cale starozytne miasto jest zbudowane koncentrycznie wokol okraglej piramidy, stanowiacej jego centralne miejsce. Z filmu, ktory obejrzelismy w miejscowym muzeum dowiedzilismy sie tez, ze takich miast w okolicy bylo znacznie wiecej a lud, o ktorym nawet wczesniej nie slyszelismy stworzyl calkiem potezna cywilizacje. Z Guachimontones udalismy sie bezposrednio do Tequili - glownego celu naszej wyprawy. Po drodze Maciej dostal sraczki i w dosc szybki sposob zwiedzil pobliska rozlewnie tego slynnego meksykanskiego trunku. Na szczescie miejscowi meksykanie pozwolili skorzystac mu z kibla obok laboratorium i biedak nie osral samochodu naszych znajomych. Po kilku tabletkach loperamidu i zwiedzeniu kilku miejscowych latryn dotarlismy do centrum miasta, ktore okazalo sie calkiem malutkie. Szczerze spodziewalismy sie czegos o wiele wiekszego i ciekawszego od tego, co tam zastalismy. Kosciol, kilka starych domow, do tego kilkanascie wytworni tequili i tyle. Z racji problemow zoladkowych odpuscilismy sobie droga wycieczke po najslynniejszej z nich - Jose Cuervo, ktorej symbolem jest czarny kruk. Weszlismy tylko do lobby i sklepu z pamiatkami, co w zupelnosci wystarczylo. Z ciekawych rzeczy tego dnia - sprobowalismy owocu o nazwie pitaya, o ktorym wczesniej nawet nie slyszelismy. Rosnie on na miejscowych kaktusach dokladnie o tej porze roku i charakteryzuje sie tym, iz w naszej opinii jego wnetrze przypomina mozg, a wystepuje w kolorach, ktore wydaja sie wrecz nienaturalne (fioletowy, czerwony, zolty, bialy). Bardzo smaczne. Jesli bedziecie mieli okazje - sprobujcie. Najciekawsza rzecza, ktora mozna robic w tym miescie jest oczywiscie degustacja roznych gatunkow tequili. Pod koniec dnia, gdy brzuch i tylek macieja przestaly szalec zdecydowalismy sie zajrzec w jeszcze jedno miejsce celem nabycia flaszki na pozniej. Njafajniejsze jest to, iz kazdy moze doslownie sie upic za darmo, porownujac przy tym rozne tequile - od tych tanich za kilkadziesiat peso, po te dziesiecioletnie i starsze, ktorych ceny zaczynaja sie od 800peso/litr i w gore. Zasada jest prosta - im starsza tequila tym mocniejsza i ciemniejsza. Dowiedzielismy sie tez tego dnia, iz prawdziwa tequila powinna oleiscie splywac ze scianek kieliszka formujac krople.
Opisujac nasz pobyt w Guadalajarze nie sposob pominac naszego spotkania z Armando. Spedzilismy z nim i jego dziewczyna kilka naprawde fajnych dni. To wlasnie dzieki nim bylismy w stanie zwiedzic Zapopan, a takze to oni zabrali nas do knajpy w ktorej pierwszy raz sprobowalismy Michelady - Piwa z sokiem pomidorowym, maggi, przyprawami, krewetkami i innym tego typu talatajstwem. Brzmi to oblesnie i tak tez wyglada, ale smakuje calkiem calkiem. Nadal uwazamy jednak, ze normalne zimne piwo smakuje lepiej, ale byc w Meksyku i nie sprobowac Michelady to po prostu grzech. Dzieki Armando zaznalismy tez troche wieczornego zycia Guadalajary - okolice Chapultepec. Jest to czesc miasta, w ktorej usytuowane sa najfajniejsze kluby i bary. Tam tez probowalismy niesamowitego ulicznego zarcia, ktorego nazwy nie pamietami, ale musicie uwierzyc nam na slowo - bylo przepyszne. I nawet nie mamy zdjec :) Prawda jest taka, ze tylko z lokalesem mozesz znalezc najlepsze miejsca, a armando jest pod tym wzgledem niesamowitym przewodnikiem.
Z ciekawostek naszego pobytu w Guadalajarze to poza oczywistymi dla calego Meksyku 7cm karaluchami, myszami i nnym tego typu plugastwem, w domu naszego hosta bywaja skorpiony. My na szczescie nie natknelismy sie na zadnego zywego, ale jeden zasuszony dumnie prezentowal sie na parapecie okna. Zebyscie nie mysleli, ze zycie couchsurfera/mochilero jest takie proste, latwe i przyjemne powiemy wam, ze niejednej nocy lazily po nas karaluchy, a odglosy skrobiacych myszy byly muzyka, ktora tulila nas do snu. Nie oznacza to oczywiscie, ze mieszkanko Nicka to byla jakas nora. Wrecz przeciwnie - bylo bardzo mile i przyjemne. Musicie sobie jednak uswiadomic fakt, ze domy w Meksyku sa wyjatkowo nieszczelne, a temperatura i rod, ktory jest tu codziennoscia sprawiaja po prostu, ze tego typu zyjatka sa na porzadku dziennym.
Na koniec opiszemy, jak wydostalismy sie z Guadalaary. Spedzilismy tu bowiem wiecej czasu niz przewidywalismy, a o maly wlos zostalibysmy jeszcze dluzej. Stalo sie tak, gdyz linie lotnicze Viva Aerobus robily problemy z macieja kartami (gdziekolwiek jedziecie nigdy nie liczcie na Citibank, gdyz jest do dupy). Nie zrazeni tym faktem postanowilismy pojechac do Cancun "troszke" dluzsza droga - autobusem. Kolejny raz nieocenionym wsparciem dla nas byl Isaac (nasz przyjaciel z Villahermosy), ktory wynalazl nam najtanszy mozliwy transport mniej wiecej w ta strone, a mianowicie z Guadalajary do Tuxtli w stanie Chaiapas. Podroz ta miala trwac 20godzin i kosztowac jedynie 800 peso. Maciej zadzwonil i zarezerwowal nam miejsca, i nawet poprosil Armando by zadzwonil do firmy jeszcze raz, by sie upewnic, ze taka rezerwacja istnieje. Wszystko bylo OK, do momentu, kiedy wyladowalismy w miejscu odjazdu autobusu, na stacji benzynowej w okolicach Periferico Sur. Na sczescie zabral nas tam samochdem Armando, ktory byl dla nas tego dnia nieocenionym wsparciem. Okazalo sie bowiem, ze "wielka" firma, ktora tworzyl facet ze stoliczkiem i zeszytem w malej kanciapie, nie odnotowala naszej rezerwacji i nie mamy miejsc, a nastepny autobus odjezdza za 3 dni w niedziele. By dopelnic obraz profesjonalizmu dodamy, ze autobus juz w tym momencie (godzina przed odjazdem) byl spozniony 2 godziny i tak na prawde nie wiadomo bylo kiedy odjedzie. Armando dosc konkretnie zbesztal goscia i wyrazil swoje zdanie na temat jego profesjonalizmu, jednak nam to w zaden sposob nie moglo pomoc. Miejsc bowiem w autobusie juz nie bylo. Po dlugich negocjacjach wspanialy "biznesmen" dal nam propozycje nie do odrzucenia, a mianowicie, ze mozemy jecac w przejsciu pomiedzy siedzeniami za 500 peso. Jestesmy mochileros - nam ta sytuacja nawet odpowiadala, gdyz moglismy sie czasami polozyc i suma sumarum oszczedzajac dodatkowe 600 peso dojechalismy po 20 godzinach gehenny do Tuxtli.












































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz