Do Mindo wybralismy sie za namowa chlopakow - Ismaela i Manolo, ktorzy bardzo zachwalali nam to miejsce. Kolejnym powodem, dlaczego wybralismy sie tam, jest fakt, iz miejsce to znajduje sie po drodze do jednej z ferm kurczakow, ktore nadzoruje Ismael i dzieki temu moglismy tam sie wybrac z nim za darmo. Jest to czesc Ekwadoru okreslana mianem "bosque nublado", czyli mglistego lasu. Chlopaki opowiedzieli nam, iz przez wysokosc, na ktorej sie znajduje miejsce to jest czyms na pograniczu dzungli i lasu, a najfajniejsza jego charakterystyka jest fakt, iz nie ma tam komarow. Miejsce to slynie takze z wystepowania wielu gatunkow motyli i ogolnie pieknych widokow. Jak wiec moglismy sie nie skusic by zobaczyc ta wspaniala kraine na wlasne oczy?
Ismael wysadzil nas na rozdrozu zwanym "laye de mindo", skad zlapalismy autobus do samego miasteczka. Jest ono bardzo nastawione na turystow, jednak nie uswiadczylismy w nim jakichs wielkich tlumow obcokrajowcow. Pierwsze, co zrobilismy, to znalezc sobie jakies rozsadne miejsce do spania. Z pomoca przyszedl nam starszy czlowiek, ktory jechal z nami autobusem i polecil nam dom swojej przyjaciolki. Starsza pani poczatkowo chciala z nas zedrzec 10 dolarow/osobe/noc za lekko zbutwialy pokoik z lozkiem i lazienka. Po krotkich negocjacjach zeszlismy do ceny 5$/os. i zadowoleni, iz mamy dach nad glowa moglismy w spokoju ruszyc i zwiedzac okolice. I tym razem z pomoca przyszedl starszy senior, ktory pokazal nam droge, ktora udalismy sie na kilkugodzinny spacer. Moze jestesmy juz za bardzo rozbestwieni wsspanialymi widokami, ktore przyszlo nam podziwiac przez ostatnie siedem miesiecy, ale jak dla nas okolice Mindo nie sa niczym nadzwyczajnym. Ot gory porosniete bujna roslinnoscia, kilka ladnych widokow, rwaca rzeka i tyle. Chcielismy dojsc do wodospadu, jednak, gdy miejscowi cwaniacy postanowili sciagnac od nas po 3$ za przejscie przez ich teren, odpuscilismy sobie. Widzielismy bowiem ten wodospad na zdjeciach w niezliczonej ilosci plakatow reklamowych wielu "biur turystycznych" w Mindo i stwierdzilismy, ze nie warto. Wkurzyl nas fakt, iz by dosc do czegos, co jest wspolna wlasnosci, jak wodospad, niezbedne jest przejscie przez prywatne posesje, za ktore za kazdym razem miejscoi domagaja sie pieniedzy. Smutne jest takze, iz w pogoni za dolarami tutejsi mieszkancy wycinaja coraz bardziej drzewa tworzac parkingi i inne wiaty dla turystow, ktorych, tak na prawde, zbyt duzo tam nie ma. Wydaje nam sie, iz dla turystow o wiele ciekawsza jest mozliwosc eksploracji dzikiej przyrody, niz mozliwosc wjazdu utwardzona droga na miejsce i zaparkowania samochodu przy wodospadzie.
Wieczor spedzilismy sobie kontemplujac okoliczne widoki, gwiazdy i przyrode w centralnym parku Mindo, a rano ruszylismy z Ismaelem spowrotem w kierunku Quito.
Ismael wysadzil nas na rozdrozu zwanym "laye de mindo", skad zlapalismy autobus do samego miasteczka. Jest ono bardzo nastawione na turystow, jednak nie uswiadczylismy w nim jakichs wielkich tlumow obcokrajowcow. Pierwsze, co zrobilismy, to znalezc sobie jakies rozsadne miejsce do spania. Z pomoca przyszedl nam starszy czlowiek, ktory jechal z nami autobusem i polecil nam dom swojej przyjaciolki. Starsza pani poczatkowo chciala z nas zedrzec 10 dolarow/osobe/noc za lekko zbutwialy pokoik z lozkiem i lazienka. Po krotkich negocjacjach zeszlismy do ceny 5$/os. i zadowoleni, iz mamy dach nad glowa moglismy w spokoju ruszyc i zwiedzac okolice. I tym razem z pomoca przyszedl starszy senior, ktory pokazal nam droge, ktora udalismy sie na kilkugodzinny spacer. Moze jestesmy juz za bardzo rozbestwieni wsspanialymi widokami, ktore przyszlo nam podziwiac przez ostatnie siedem miesiecy, ale jak dla nas okolice Mindo nie sa niczym nadzwyczajnym. Ot gory porosniete bujna roslinnoscia, kilka ladnych widokow, rwaca rzeka i tyle. Chcielismy dojsc do wodospadu, jednak, gdy miejscowi cwaniacy postanowili sciagnac od nas po 3$ za przejscie przez ich teren, odpuscilismy sobie. Widzielismy bowiem ten wodospad na zdjeciach w niezliczonej ilosci plakatow reklamowych wielu "biur turystycznych" w Mindo i stwierdzilismy, ze nie warto. Wkurzyl nas fakt, iz by dosc do czegos, co jest wspolna wlasnosci, jak wodospad, niezbedne jest przejscie przez prywatne posesje, za ktore za kazdym razem miejscoi domagaja sie pieniedzy. Smutne jest takze, iz w pogoni za dolarami tutejsi mieszkancy wycinaja coraz bardziej drzewa tworzac parkingi i inne wiaty dla turystow, ktorych, tak na prawde, zbyt duzo tam nie ma. Wydaje nam sie, iz dla turystow o wiele ciekawsza jest mozliwosc eksploracji dzikiej przyrody, niz mozliwosc wjazdu utwardzona droga na miejsce i zaparkowania samochodu przy wodospadzie.
Wieczor spedzilismy sobie kontemplujac okoliczne widoki, gwiazdy i przyrode w centralnym parku Mindo, a rano ruszylismy z Ismaelem spowrotem w kierunku Quito.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz