czwartek, 15 sierpnia 2013

Pasto - Kolumbia

Do Pasto dojechalismy wczesnie rano o 5.00, po czym caly ranek spedzilismy na dworcu czekajac na wschod slonca i rozsadna godzine, w obawie przed kreceniem sie w nocy po nieznanym nam miescie. W koncu okolo 9.00 oddalismy jak zwkle plecaki do  przechowalni bagazu i ruszylismy do centrum. Nie mielismy jeszcze wtedy zadnej odpowiedzi od naszego hosta Alvaro i troszke sie tym faktem denerwowalismy. Kolejne bowiem szybko zwiedzane miasto i potem noc w autobusie by nas chyba wykonczyly. By nie zakrzatac sobie glowy bezsensownym rozwazaniem co bedzie jesli... ruszylismy zwiedzac Pasto i jego przepiekne koscioly, z ktorych slynie. Jest to chyba najbardziej religijne miasto ze wszystkich, jakie dane nam bylo odwiedzic podczas miesiecy podrozowania po ameryce lacinskiej, a zamaszyscie zegnajacy sie przechodnie w okolicach wszechobecnych kosciolow to tutejszy standard. Dotarlismy w koncu do centralnego Parku Narino, gdzie po malym spacerze postanowilismy odpoczac na lawce w oczekiwaniu na jakikolwiek kontakt od chlopaka. Rozrywki dostarczyli nam miejscowy zulek porownujacy urode Olki do matki boskiej oraz super zabawny mim chodzacy za ludzmi i parodiujacy ich chod. Chcial od nas pieniadze, ale w zamian dostal od nas jablko, ktore przyjal z usmiechem i zjadl ze smakiem. Wkrotce dosiadla sie do nas przemila pani, ktora dosc dlugo z nami rozmawiala o naszych podrozach, poczym zostawiajac swoj nr telefonu powiedziala, ze zaprasza nas w ktorys dzien do siebie na obiad i nawet wspomniala, ze ma brata w Quito, jak bysmy tam mieli klopoty z noclegiem. Bylismy w szoku. Poczatkowo myslelismy, ze prawdopodobnie na koncu bedzie chciala nam cos sprzedac. Otoz nie - tacy sa kolumbijczycy - najmilsi ludzie na ziemi.

Niedlugo potem zjawil sie Alvaro. Wyjasnil nam, ze nie moze nas nocowac, poniewaz sa u niego rodzice, a jego mama wyjatkowo nie lubi gringo. Mial dla nas jednak inne miejsce u swojego przyjaciela i jego rodziny, gdzie tez nas zaprowadzil. Poznalismy bardzo fajna rodzinke - Ariena oraz jego przemilych rodzicow, ktorzy dali nam wlasny pokoik oraz czestowali obiadkami. Idealnie, biorac pod uwage fakt, ze Kolumbia byla dla nas dosc kosztowna.

Arien i Alvaro studiuja razem prawo, a wiec poranki spedzalismy z mama i tata na pogawedkach, a popoludnia i wieczory z naszymi nowymi przyjaciolmi. Zaraz pierwszego dnia chlopaki zabrali nas do niezwykle klimatycznej knajpki mieszczacej sie w starym, zabytkowym domu, po ktorym biegal nawet rudy kot, ktorego olka nie omieszkala nie wytarmosic. Tam moglismy sprobowac po raz pierwszy typowego dla tej czesci Kolumbii grzanego alkoholu o smaku owocowym o  nazwie "hervido". Jest on tanszy od knajpianego piwa gdyz robia go na bazie pedzonego przez siebie bez akcyzy alkoholu (4000 COP/dzbanek na 4 osoby). Ogolnie alkohol w Kolumbi jest chyba najdrozszy w calej latynowskiej ameryce, bo jak nam wyjasnili chlopaki, z jego opodatkowania utrzymywana jest sluzba zdrowia i szkolnictwo.
Kolejnego wieczoru zabrali nas do rockowej knajpki, gdzie spotkalismy innych ich przyjaciol. Tam przy hervido rozgadalismy sie na calego, poczym o poznej godzinie wrocilismy do domu. Wieczor byl intensywny, musielismy sie wiec porzadnie wyspac, bo kolejnego dnia, wraz z Alvaro, mielismy zmienic miejsce zamieszkania na Lajas, gdzie wspolnie z nim mielismy nocowac u innego jego kolegi.












Brak komentarzy:

Prześlij komentarz